Rozmowa Agnieszki Wrońskiej z posłanką PiS Józefą Szczurek-Żelazko, byłą wiceminister zdrowia. 

 

Trwa protest pracowników służby zdrowia. Protestujący domagają się wzrostu świadczeń, czy też wzrostu nakładów na służbę zdrowia. Jednak rozmowy protestujących z rządem nie idą najlepiej. Medycy nie pojawili się choćby na ostatnim spotkaniu z ministrem zdrowia. Jak pani ocenia szanse na porozumienie i szanse na spełnienie postulatów protestujących?

 

Biorąc pod uwagę moje doświadczenie w rozmowach z przedstawicielami związków zawodowych, zajmowałam się też dialogiem społecznym, to wierzę, że dojdzie do porozumienia. I że powstaną pewne ustalenia, które będą do zaakceptowania przez obie strony. Żeby można było rozwiązać te problemy, trzeba przede wszystkim rozmawiać. Trochę ubolewam, że strona związkowa, pracownicy nie zgodzili się na spotkanie z ministrem Niedzielskim. Spotkanie miało mieć charakter roboczy. Wyjaśnienie postulatów, przedstawienie analiz tych postulatów. Po to, by przygotować się do późniejszej ewentualnej rozmowy z premierem. Nie doszło do tej sytuacji. Rząd PiS od 2015 roku wprowadził ustawę, która gwarantuje pracownikom ochrony zdrowia systematyczny wzrost wynagrodzeń. To była pierwsza taka ustawa, która gwarantowała minimalne wynagrodzenia, doprowadziła do tego, że wszyscy pracownicy musieli być postrzegani jako uczestnicy systemu i być odpowiednio wynagradzani. Z drugiej strony jest też ustawa, która gwarantuje systematyczny wzrost nakładów na ochronę zdrowia. Przypomnę, że w 2015 roku na ochronę zdrowia wydawaliśmy niewiele ponad 4% PKB. W tej chwili to jest ponad 5%, w 2023 roku będzie 6% i 7% w 2027 roku. To ustawowo zagwarantowane. To się przekłada na konkretne, wymierne środki finansowe. To prawie o 50% więcej na świadczenia zdrowotne.  Te ścieżki dojścia do realizacji postulatów są wskazane.

 

Oczekiwania protestujących są dużo większe, niż to, co państwo oferują.

 

Jeżeli mówimy o wynagrodzeniu zasadniczym –  bo trzeba określić, jakie są postulaty, oczekiwania protestujących –  to wg nich w przypadku lekarza powinna być to 3-krotna średnia krajowa. Dziś średnia krajowa sięga 5-6 tysięcy złotych. To byłoby w granicach 16-18 tysięcy złotych. A przypomnę, że pracownicy ochrony zdrowia, w standardowym wymiarze pracy tj. 38 godzin tygodniowo, mają też różnego rodzaju dodatki, które czasem stanowią 50% tego wynagrodzenia zasadniczego. Mówię o tym, żeby pokazać, jakie skutki realizacji w pełni tego postulatu mogłyby się pojawić. Minister zdrowia oszacował, że to 4 miliardy złotych w przyszłym roku. W tym roku na wszystkie świadczenia z zakresu ochrony zdrowia, łącznie z wynagrodzeniami, usługami zdrowotnymi przeznaczamy 120 miliardów złotych. Można porównać skalę oczekiwań.

 

Wśród postulatów są te finansowe, ale też jest postulat dotyczący zapewnienia zawodom medycznym statusu funkcjonariusza publicznego. Dla pani jako osoby z wieloletnim stażem w służbie zdrowia to istotny postulat?

 

Myślę, że wymaga to wyjaśnienia i doprecyzowania. W tej chwili już w ustawach jest zagwarantowany status funkcjonariusza publicznego dla pracowników medycznych udzielających świadczeń zdrowotnych. To obszar, który powinien być dodefiniowany przez protestujących. By można było w taki sposób do tego podejść, trzeba rozmawiać. Ja jestem za maksymalną ochroną pracowników ochrony zdrowia. Widzimy różnego rodzaju akty agresji na punkty szczepień, na lekarzy, których doświadczają też lekarze-posłowie lub pracownicy ochrony zdrowia będący też posłami. Jest to pole do dyskusji. Ale tak jak powiedziałam: trzeba przyjść, siąść i rozmawiać.

 

Nie obawia się pani, że dojdzie do swoistej eskalacji braku porozumienia w czasie, gdy służba zdrowia jest nam najbardziej potrzebna, w obliczu czwartej fali pandemii?

 

Wierzę w mądrość i rozsądek pracowników ochrony zdrowia, ale i w mądrość przedstawicieli rządu, którzy będą negocjować z protestującymi. Myślę, że powinniśmy wszyscy pochylić się nad postulatami w sposób merytoryczny. Bardzo się niepokoję tym i nie bardzo chciałabym wierzyć, ale jest niestety wiele przesłanek, że ten protest ma podłoże polityczne. Pojawienie się tam różnych symboli, które towarzyszyły strajkowi kobiet czy innych symboli to jest argument, że to nie tylko akcja pracowników ochrony zdrowia, ale jakaś akcja zorganizowana w szerszym ujęciu politycznym. Niedobrze by się stało, gdyby właśnie ten protest przybrał barwy polityczne. Wtedy te rozmowy o merytoryce zeszłyby na drugi plan.

 

Mamy też inne statystyki nienapawające optymizmem. W powiecie brzeskim poziom wyszczepienia to niewiele ponad 40%, powiat dąbrowski – ponad 30%. To bardzo mało.

 

Jest to niezadowalająca nas statystyka. Żeby osiągnąć odporność populacyjną, to przynajmniej 85% populacji powinna być zaszczepiona lub mieć odporność po przechorowaniu. Jesteśmy od tego daleko. Z niepokojem obserwuję wzrost zakażeń, bo już mamy go na poziomie 700 osób dziennie, przyrasta prawie o 50% codziennie. Zwiększa się liczba pacjentów w szpitalach. Są to dane niepokojące. Apele, apele…

 

Można odnieść wrażenie, że te apele nie przynoszą jednak skutku. Od wakacji wszyscy politycy apelują o szczepienie się. O ile program szczepień na początku cieszył się zainteresowaniem, to teraz szczepiących się jest bardzo mało.

 

Na początku osoby, które wierzyły w skuteczność szczepień, były zdeterminowane i wszyscy chcieli naraz szybko się zaszczepić. W tej chwili szczepią się osoby, które z różnych powodów w pierwszym etapie ze szczepień nie skorzystały. Chciałabym jeszcze podkreślić, że już mamy pierwsze dane, że tam, gdzie mają ruszyć szkolne punkty, zapisuje się więcej dzieci, rodziców. To pocieszający fakt. Liczymy, że wrzesień przyniesie zwyżkę.

 

A może to jest moment, by zastanowić się nad obowiązkiem szczepień lub, tak jak dzieje się to w innych krajach europejskich, ograniczyć dostęp do kin teatrów, miejsc publicznych tylko dla osób zaszczepionych. Mamy przykład w regionie – szpital w Bochni wymaga od odwiedzających chorych w szpitalu certyfikatu szczepienia. To po apelu ministra zdrowia Adama Niedzielskiego. Czy inne szpitale powinny iść tym tropem?

 

To moje osobiste zdanie, ale i przedstawicieli formacji, którą reprezentuję: nie powinniśmy zmuszać Polaków. Nie powinniśmy w sposób nakazowy podchodzić do tematu szczepień. Ważne by przekonywać, pokazywać korzyści. Dzięki takim działaniom być może podejmie taką decyzję. Widzimy też, z jakimi protestami społecznymi wiążą się takie decyzje, np. w Hiszpanii, gdzie próbowano wprowadzić takie obostrzenia. To wywołuje to efekt odwrotny. Należy rozważać różne możliwości, ale niekoniecznie na etapie wprowadzania obowiązków czy rygorów.

 

A obowiązkowe szczepienia dla odwiedzających chorych w szpitalach – tak jak w szpitalu w Bochni?

 

Dyrektor szpitala ma takie narzędzie, że może podejmować takie działania. Zresztą, kwestia bezpieczeństwa pacjentów jest odpowiedzialnością dyrektora. Jeżeli dyrektor uważa, że odwiedziny osób niezaszczepionych może powodować zagrożenie dla pacjentów przebywających w szpitalu, to takie decyzje podejmuje. Dyrektorzy podejmowali już decyzje o całkowitym zawieszeniu odwiedzin. Może to też rodzić odwrotne reakcje.

 

Była pani dyrektorem w szpitalu w Brzesku – czy w podobnej sytuacji też podjęłaby pani taką decyzję?

 

Trudno jest abstrahować i mówić, co by było, gdyby… W tej chwili trudno mi jest ocenić, tak samo nie chciałabym oceniać stanowiska dyrektora. Ważne jest, by zapewnić bezpieczeństwo pacjentom. Natomiast ostateczne decyzje podejmują już dyrektorzy szpitali.