Zapis rozmowy Jacka Bańki z prezydentem Krakowa, Jackiem Majchrowskim.

Krakowska Rada Miasta zdjęła w środę z porządku obrad projekt uchwały o podwyżce cen biletów. Kiedy projekt powróci? Wróci w tej samej formie, czyli z sięgającą 50% podwyżką najpopularniejszego biletu?

- Tak. Najpopularniejszy bilet był za 80 złotych. Do niego dopłacaliśmy najwięcej. Zawsze była taka zasada, że koszt biletu to było 50% faktycznych kosztów przejazdu. Mieszkaniec dopłacał połowę, miasto połowę. W ostatnim roku było to 60% miasto, 40% mieszkaniec. Nie można pozwolić sobie, żeby to tak szło dalej. To jest efekt skali. Mówi się, że parę groszy, parę złotych bilet, a idzie 200-300 milionów w skali roku.

Po podwyżce drożej będzie tylko w Łodzi i Rzeszowie. Wyliczyli to dziennikarze Gazety Wyborczej.

- Ja bym inaczej policzył. Istnieje coś takiego jak bilet półroczny. Pięć miesięcy się płaci, ostatni miesiąc za 2 złote. Miesięcznie wychodzi niecałe 100 złotych.

Jakiego efektu pan się spodziewa po podwyżkach? Co się stanie z liczbą pasażerów MPK?

- Nie sądzę, żeby to się drastycznie zmieniło. Mieszkańcy mają jedną z najlepszych w Polsce komunikacji. Najlepsze wagony, autobusy. To wygodne dla mieszkańców. Moja żona jeździ tylko komunikacją miejską. Mam relację, jak to wygląda.

Mówi pan o najlepszej komunikacji, ale w tym tygodniu chyba nie było dnia bez awarii sieci tramwajowej...

- Jak jest tak wielka sieć, musi być awaria. Pewne rzeczy się starzeją i szyna pęka.

Codziennie były problemy, przynajmniej do wczoraj.

- Nie wiem, czy codziennie. Wiem, że było kilka problemów.

Może być tak, że pasażerów ubędzie, a do kasy nie wpłynie od 30 do 50 milionów...

- To katastroficzna wizja. Nie sądzę. Musimy jakoś te braki nadrobić.

Rozumiem, że to forma licytacji. 119 złotych za najpopularniejszy bilet. To stawka do negocjacji. Jaka jest stawka minimalna, na którą by się pan zgodził?

- Nie chcę mówić, bo od razu to pokaże, jak należy licytować. 119 złotych byłoby dobrze.

Nie ma zgody większości radnych na taką skalę podwyżek. Gdzie będzie pan szukał dodatkowych pieniędzy, jeśli nie będzie zgody Rady Miasta?

- Polega to na tym, że wchodzimy w rok wyborczy. Zaczyna się populizm. On w sumie cały czas trwa, ale się nasila. Każdy uważa, że jak zagłosuje za obniżeniem stawki, będzie dobry dla mieszkańców. Jednak z niczego się to nie bierze. Trzeba przesunąć pieniądze z czegoś, żeby dziurę załatać. Mieszkańcy będą mieć mniej inwestycji drogowych, będzie mniej na edukację, szpitale i tak dalej.

Ale może transport zbiorowy jest priorytetem?

- Oczywiście. Dlatego inwestujemy w niego. Mówi pan, że były awarie. Były. Inwestujemy jednak w tory, zmieniamy rozjazdy. W ostatnim roku było chyba tylko jedno wybrzuszenie szyny. Inwestujemy wielkie pieniądze w wagony. Mamy ekologiczne autobusy w 100%. Mamy nowe tramwaje. Każdy tramwaj to kilka milionów złotych. To jest robione, żeby transport był dla mieszkańców. To priorytet. Jest wszystko klimatyzowane, z niskimi podłogami, ładowarkami.

Priorytet, ale jeden z najdroższych w Polsce, jeśli chodzi o ceny biletów.

- Zobaczymy. Niektóre miasta są po podwyżkach, niektóre przed. W Szczecinie też jest drożej.

Eksperci z Politechniki Krakowskiej zwracają uwagę na problem organizacji całego systemu. Jeden podmiot organizuje przejazdy, inny go wykonuje, inny dba o infrastrukturę. To nie jest problem?

- Rozumiem, że przedstawiciele Politechniki mówią pod kątem technicznym. W przepisach jest jednak tak, że jeden podmiot organizuje, drugi wykonuje. Tak jest w ustawie.

Co mieszkańcy, którzy mają stare pojazdy, dostaną w zamian za wprowadzenie strefy czystego transportu?

- Czyste powietrze. Ciągle słyszałem, jakie to mamy złe powietrze. Zrobiliśmy pierwszy w Polsce ruch, żeby likwidować paleniska. Poprawiło się znacznie. Niestety dotyczy to tylko Krakowa. Z zewnątrz to do nas napływa. Drugi krok to strefa czystego transportu. Ustawa zobowiązuje radę miasta, żeby uchwalić to w tym roku. My to zrobiliśmy. Chcemy, żeby powietrze było czyste.

Przy okazji wymiany pieców miasto partycypowało finansowo, były dopłaty. Co w tym wypadku?

- Nie przesadzajmy. Jak ktoś wymienia samochód, miasto powinno mu dopłacić? Nie wpadajmy w aberrację.

Jakieś zachęty dotyczące choćby komunikacji zbiorowej? Ona będzie droższa.

- Mówiłem już o zachętach, jaki jest transport, jak często można jeździć. Wiem, że niektórzy się czepiają, ale to nie jest złe.

Pamiętajmy, że z krakowskich szkół korzystają nie tylko mieszkańcy Krakowa. Osoby z okolic też będą musieli wymienić samochody, jeśli mają stare.

- Wiem, ale jest to też termin kilkuletni. Pierwszy etap wchodzi 1 lipca 2024, następny kilka lat później. To jest czas na wymianę 30-letniego samochodu.

Z powodu oszczędności krócej będą pracować niektóre wydziały magistratu. Także inaczej będzie pracować Muzeum Krakowa. Jakie są inne plany na oszczędności?

- Spółki i miejskie jednostki przysłały nam niedawno propozycje oszczędności. Będziemy się zastanawiać. W przyszłym tygodniu zostanie ogłoszone to. Krótsze godziny pracy na pewno będą wprowadzone. Nie do 18. Jesteśmy jednym z nielicznych wielkich miast, gdzie urzędnicy pracowali do 18. Teraz będą do późniejszych godzin działały filie w supermarketach. Tam będzie to można załatwić.

A oświetlenie, w tym iluminacja świąteczna?

- Iluminacja świąteczna będzie pewnie wyłączana koło 12 w nocy. Panu pewnie też chodzi o wygaszanie latarni. Na pewno nie przy skrzyżowaniach, przejściach. W nocy przez 2-3 godziny być może będą wygaszane pozostałe latarnie.

Od początku grudnia, czy nie ma jeszcze daty?

- Nie ma daty. Chcielibyśmy to zrobić od grudnia.

Kilka dni temu minęło 20 lat, odkąd rządzi pan Krakowem. Koniec wieńczy dzieło. Co byłoby takim zwieńczeniem, lub co jest zwieńczeniem tych dwóch dekad?

- Ja robię swoje przez całe 20 lat. Niektórzy uważają, że są fajerwerki. Jest jednak robione, co powinno być.

Sporo mówiono o tym zamkniętym benefisie. Podobno dostał pan od jednego z dyrektorów teatru własną figurę woskową w skali 1:1.

- Tak. Ona jest chyba nawet nieco większa ode mnie. To nie był benefis. To było spotkanie robione przez krakowskie teatry, które podlegają miastu. Takie przedstawienie.

Co pan zrobił z tą figurą?

- Nie wiem, na razie zostawiłem w teatrze.

W wywiadzie dla Dziennika Polskiego mówi pan o kolejnym, ewentualnym kandydowaniu w wyborach, że jednego dnia jest pan na tak, innego na nie. Częściej jest na tak, czy na nie?

- Co mam mówić? Wszyscy się pytają non stop. Wiedzą, jak odpowiem. Nie wiem. Jest 1,5 roku do wyborów. Proszę, żeby mi nie zadawać tego pytania. Co pan będzie robił za dwa lata? Wie pan?

Ale dziś pan wie. Dziś jest pan na tak, czy na nie?

- Mam ambiwalentne uczucia. Raz tak, raz nie.