Zapis rozmowy Jacka Bańki z prezydentem Krakowa, Jackiem Majchrowskim.

Tłumaczy pan, że decyzja o rezygnacji ze startu w wyborach była przemyślana, ale dzień po pan nie żałuje? Może trzeba było jeszcze raz spróbować?

- Nie. Ja psychicznie dojrzałem do tego, że wystarczy. 21 lat to okres, kiedy jest całe pokolenie ludzi, którzy żyli pod moimi rządami. Wiek, sprawność… Obojętne co myślimy, niby dobrze funkcjonuję, ale to nie jest już to. Nie ma tej werwy, tego poweru jak 20 lat temu. Powinien przejąć to ktoś z nowymi pomysłami, zachowując pewien kierunek nadany miastu. To dobry kierunek. Ktoś nowy jednak to odświeży.

Są dwie teorie zasłyszane, dotyczące tego, czy jest to decyzja ostateczna. Słyszałem, że jak objawią się kandydaci, może pan powiedzieć, że żaden nie jest wart prezydenckiego fotela i pan wróci.

- Nie. Na pewno tak nie będzie. Psychicznie do tego dojrzałem. Jak się podejmie decyzję pod wpływem przemyśleń, nie ma odwrotu. Jakby to była decyzja podejmowana ad hoc, można tak mówić. Tu nie. Jest to ustalone z rodziną, przemyślane przeze mnie.

Druga teoria jest taka, że przy tym rozdrobieniu kandydatów szanse na drugą turę ma kandydat PiS i Łukasz Gibała, który nie jest lubiany przez Donalda Tuska. Tusk mówi, że w największych miastach powinien być jeden kandydat i wskazuje na pana. Pan mówi, że nie i wskazuje pan na kandydata KO.

- Tu są dwie rzeczy. Ta teoria ma kilka błędów. Donald Tusk nigdy na mnie nie wskaże. To raz. Dwa, ja nie wskażę na kandydata PO, ktokolwiek by nim nie był. Zawsze uważałem, że samorząd powinien być z dala od polityki. Popatrzmy na kandydaturę pana Miszalskiego, działalność klubu radnych PO. Po pierwsze decyzje o tym podejmuje komitet powiatowy PO. Wszystkie działania, które dotyczą działań rady miasta: absolutorium, wotum zaufania, budżet… O głosowaniu radnych decyduje zarząd powiatowy PO. Nie sami radni, ale ciało polityczne. To coś najgorszego. Prezydent z politycznego ciała zawsze posłucha tego ciała politycznego.

Nie ma takich rozmów między panem i kandydatem PO? Są radni PO, którzy znaleźli pracę w miejskich spółkach. Oni tam są. Może to będzie Aleksander Miszalski, który zagwarantuje, że nie będzie rewolucji w magistracie?

- Nie mam nic przeciwko panu Miszalskiemu. Jest sympatyczny. Może za 5 lat by dojrzał do prezydentury. On jest w porządku, inteligentny, sprawny, chce mu się. Wadą jest partyjność.

Ta partyjność ma to do siebie, że uruchomi całą machinę wyborczą. Ten kandydat słynie z dużych kampanii. Jak teraz będzie to wspierane centralne, szanse będą rosnąć. Stąd pytam o rozmowy dotyczące spokoju w magistracie.

- Każdy, kto przyjdzie do magistratu jako prezydent i zacznie od czystki, pozbywania się fachowców, będzie idiotą. Wartością urzędu są ludzie, którzy mają perspektywę patrzenia sięgającą wiele lat wcześniej. Oni wiedzą, dlaczego były pewne decyzje. Jak się odetniemy od ludzi, którzy znają procedury, wiedzą wszystko, urząd się rozleci. Będzie fatalnie.

Stąd też oczekiwane wskazanie przez pana na wiceprezydenta Andrzeja Kuliga. Wiceprezydent na to odpowiedział jednak: „nie jestem meblem, żeby mnie przesuwać”. Ustalił pan to z wiceprezydentem?

- Rozmawiałem z nim na ten temat.

To skąd ten mebel?

- Proszę pytać prezydenta Kuliga.

Jaką misję chciałby pan powierzyć prezydentowi Kuligowi?

- Prezydent Kulig jest bardzo sprawnym funkcjonariuszem. Prowadził sprawy związane z pandemią, Ukrainą. On zna miasto dokładnie, zajmuje się inwestycjami miejskimi, pomocą społeczną, wszystkimi sprawami związanymi z medycyną. Wie dużo o mieście, zna miasto, wie, jak się zarządza. Mamy czasem różne pomysły na różne rzeczy, ale kierunek jest ten sam. Może to dobrze. Jak ktoś nowy wejdzie i rozwinie pewne tendencje, będzie bardzo dobrze.

Lokalni politycy są sceptyczni co do szans wiceprezydenta w wyborach.

- Ja uważam inaczej. Wierzę w mądrość mieszkańców. Wierzę, że nie będą się kierowali partyjnymi przekonaniami, ale rzetelnością. Prezydent nie ma rozdawać kwiatków, robić sobie zdjęcia z psem. Ta osoba ma umieć zarządzać i znać materię.

Dlaczego pan nie postawił na prof. Mazura, pana studenta...

- Pan Kulig też jest moim studentem.

Profesor Mazur zaprezentował swoją wizję Krakowa i ją przedstawia w ramach swojego stowarzyszenia.

- Bardzo cenię profesora Mazura. To świetny manager, naukowiec. Czym innym są jednak teorie dyskutowane i wygłaszane na panelach i konferencjach, czym innym jest praktyka. Tu niestety się to mija. Panu profesorowi by chyba brakowało tu praktyki, tej umiejętności funkcjonowania, wyjścia poza sferę teorii.

Profesor Mazur zarządza przecież uniwersytetem.

- Tak. Jednak uniwersytet to machina, która w dużej mierze idzie sama.

Zostają zatem Łukasz Gibałą i kandydat lub kandydatka PiS.

- Jak idzie o PiS, trudno mi powiedzieć cokolwiek. Nie wiemy, kogo wystawią. Wątpię, że wystawią panią poseł Wassermann. Pan Gibała… To jest to, o czym mówiłem, że ktoś rozdaje kwiatki, robi zdjęcia z psem, mówi, że o coś walczy, ale w praktyce jest inaczej. On zawsze staje po stronie mieszkańców, jak jest konflikt z urzędem. Jak jest konflikt między dwoma stronami mieszkańców, już się nie wtrąca, woli nie ryzykować. On uważa, że można wszystko kupić. Jak pan wie, działalność pana Gibały polega na kupowaniu. On płacił za demonstracje przeciwko mnie kilka lat temu. Płacił za referendum. Wydaje teraz – moim zdaniem – nielegalnie… To jest prowadzenie kampanii,. Chodzi o takie pisemko, które setkami leży po sklepach i punktach użyteczności publicznej. On kupuje reklamy na portalach, żeby one sprzyjały mu. On prowadzi działalność, której zwolennikiem nie jestem. Ona ma współprace z podejrzanymi typami.

Ma pan dowody na to wszystko?

- Proszę pójść do Żabki i zobaczyć.

To wiem. Mówi pan o płaceniu za udział w demonstracjach.

- To z gazet wiem. Gazeta Wyborcza opisała taką demonstrację młodzieży, która wiele lat temu dostała po 50 złotych.

Gazeta Wyborcza pisze dziś o Bizancjum w spółkach miejskich. Pisze, że prezes MPK zarabia prawie 40 tysięcy miesięcznie, prezes MPO grubo ponad 30, czyli dwa razy więcej od prezydenta miasta.

- Ja ustalam te pensje, ale one wynikają z ustawy. Tu jest dowcip. Ja daję pensje w dolnej strefie stanów średnich. To nie są maksymalne pensje, one są w spółkach skarbu państwa. Zwrócę uwagę na jedną rzecz. 30 tysięcy dla prezesa jest brutto. On musi popłacić wszystko. Na rękę dostaje 14-15 tysięcy. Nie są to takie mecyje. Prosty pracownik niektórych firm dostaje więcej.

Co teraz? Mówił pan, że zmieni się w recenzenta. Stała rubryka felietonisty?

- Kto by chciał mnie cytować?

Może by się znalazły lokalne gazety.

- Wątpię. Patrzę na lokalne gazety. Na pewno nie.

Może pamiętniki?

- To tak. Mam niewiele, coś zapisywałem. Mam materiały, których będę używał do pisania. Napiszę.