Zapis rozmowy Jacka Bańki z dr. Jarosławem Flisem, socjologiem z UJ.
Polską kulturę polityczną nazywa pan „kulturą wrestlingu”, czyli dużo krzyku, ale nikt nikomu krzywdy nie robi. Walka o Trybunał Konstytucyjny to jeszcze wrestling czy już ciosy poniżej pasa?
- Mieści się to w tej granicy. Co prawda TK uważa, że nowych sędziów wybrano niezgodnie z konstytucją, ale jednocześnie daje im gabinety. Nikt nie staje murem. Nikt nie mówi, że mają wyjść, ale próbujemy sobie poradzić z sytuacją, gdzie nie ma sztywnych reguł. Wszystko zawsze było na zasadzie niedopowiedzenia. Przypomina mi to mecze siatkówki na obozie studenckim, gdzie nie było linii. Jak była piłka sporna to liczyło się kto pierwszy krzyknie. Warto zwrócić uwagę na kolosalną rolę precedensu. Przyjęło się w Polsce, że pewnych rzeczy się nie dotyka. Nagle jedna strona coś wyjmuje, ale troszeczkę. Potem druga strona nie ma oporu, żeby to wyjąć całkowicie. Pytanie jak to znowu wsadzić? PiS nie zadaje sobie pytania, co będzie jak przegra kolejne wybory? Kolejna opozycja podejmie uchwałę, że wszystkich wybranych przez poprzedni Sejm sędziów wyrzuci i przyjmie nowych. Miejmy nadzieję, że to nie pójdzie w tę stronę, ale pomysłu co z tym zrobić nie widać. To problem. Miejmy nadzieje, że emocje opadną i ta dzika radość czy wpadanie w histerię się wypali.
Mówi pan o wpadaniu w histerię. To słowo jest używane najczęściej przez komentatorów po prawej stronie. Faktycznie mamy do czynienia z histerią? Używanie tego sformułowania jest uprawione?
- Teraz jest używane po prawej stronie. W 2010 roku było z używane drugiej strony. Wtedy w mediach sympatyzujących z PiS po wyborach prezydenckich było, że zagrożona jest demokracja. Podobnie było po wyborach samorządowych w 2014 roku. Wtedy PiS wpadł w histerię i stawiał daleko idące wnioski. Druga strona pytała z czym problem, bo wszystko było idealnie. Trzech sędziów powiedziało, że wszystko był w porządku. Tak pisało „W Sieci” czy „Do Rzeczy”. To była nieprawda. PO może modelowo przegrać wybory i oddać władzę. Nic nie wskazuje na to, żeby PiS nie mogło przegrać następnych wyborów. Może się tak zdarzyć. Przypadki relacji między PiS a PO nie wskazują na to, że rozdzieranie szat i wołanie, że demokracja jest zagrożona, bo jedna strona zrobiła z grubsza to samo co druga trochę wcześniej, przynosi realny efekt. Te krzyki o zagrożonej demokracji rozochacają. Skoro krzyczą, że jesteśmy prawie Hitlerem to jest obojętne co robimy.
Gdzie teraz jesteśmy? Z jednej strony słyszymy o konwencji wrestlingu a z drugiej, że demokracja jest zagrożona. Gdzie jest środek?
- Warto się temu przyglądać i wytykać błędy. Trzeba zachęcać do kompromisu. Wydaje się pierwszym sygnałem pozytywnym jest odcięcie się głównych partii opozycyjnych od debaty w PE na nasz temat. To jest taktyczne, ale świadczy o zachowaniu zdrowego rozsądku. Wariant w stylu poskarżymy się pani, bo nas kopią po kostkach nie dodaje powagi polityce. Nic nie wskazuje na to, żeby na Węgrzech robiło to wrażenie. Może jednak powstać wrażenie, które jest groźne dla demokracji, że demokracja liberalna polega na tym, że zawsze wygrywają liberałowie. Jak powstanie taka wiara to znaczy, że demokracja liberalna jest zagrożona. Wtedy druga strona dochodzi do wniosku, że nie ma sensu troszczyć się o demokrację liberalną, skoro ona ma polegać na tym, że my zawsze przegrywamy i nic się nie da zrobić a mówić można o wyższości mleka sojowego nad krowim. O wieku emerytalnym nie wolno.
Muszę zapytać o rolę prezydenta. Z jednej strony słyszymy o nagonce na prezydenta Dudę. Z drugiej strony słychać, że prezydent Duda jest na pasku Jarosława Kaczyńskiego. Gdzie tutaj szukać złotego środka?
- Jak ktoś wierzył, że prezydent nie uczestniczy w realnym życiu politycznym i nie jest stroną to opisywał inną rzeczywistość. Widać czyje ustawy wetował prezydent Kaczyński czy Kwaśniewski. Prezydent Komorowski nie miał szans, bo był ten sam rząd. To pokazuje, że wyobrażenie jest inne niż rzeczywistość. Prezydent wygrał wybory pod hasłem zmiany. Trudno, zeby teraz się spodziewać, ze będzie hamował własny obóz przed zmianą. Przegrani nie mogą się spodziewać, że wygrani nie zrobią tego co zapowiadali. Dlatego ludzie na nich zagłosowali. To przypomina starą anegdotę o kobiecie, która była oskarżona o stłuczenie pożyczonego garnka. Ona się tłumaczyła, że żadnego garnka nie pożyczała a jak już pożyczała to był stłuczony a jak oddawała to był cały. Albo PiS się wycofuje z zapowiedzi, albo one są nierealistyczne, albo niekonstytucyjne i głupie. To argumenty przeciwko oponentom. Jest jednak paradoks po stronie przegranej. Trzeba się pogodzić z porażką. To powtórzenie strategii PiS, kiedy ono miało problemy z przegrywaniem i widziała to jako zdradę o świcie. Te argumenty padały, ale w innych mediach niż teraz. Padały też nieskutecznie. Jak chce się wygrać to trzeba zakasać rękawy i szykować się do następnych wyborów. W Polsce da się wygrać wybory jak się człowiek stara. PiS darło szaty. Mówiło, że PO do tego nie dopuści, mówili o ruskich serwerach i były inne histerię o sfałszowanych sondażach. Okazało się, że wystarczy zastąpić Jarosława Kaczyńskiego dwoma w miarę standardowymi osobami i się wygrywa. Żadne kondominia polsko-niemieckie w tym nie przeszkodziły.