Kevin i „wolność”, która od razu obrasta w reguły
Marzenie spełnione: znikają nakazy, spojrzenia, domowe „musisz”. W pierwszym odruchu wolność wygląda jak hedonistyczna eksplozja: wszystko, czego nie wolno, nagle wolno. Tyle że ta „pierwotność” okazuje się mocno kulturowa: wolność zostaje zdefiniowana przez zakazy, których już nie ma. Człowiek nie wypada poza kulturę — raczej przechodzi z jednej instytucji w drugą, z jednego porządku w drugi.
Kiedy znika nadzór dorosłych, nie pojawia się czysta niewinność ani chaos. Kevin nie wpada w panikę — działa, porządkuje przestrzeń, szybko odnajduje się w nowej sytuacji. To nie wygląda na powrót do „natury”, raczej na uruchomienie tego, co już wcześniej zostało w nim ukształtowane. Samodzielność nie bierze się znikąd: jest efektem wychowania, wcześniejszych ram i kompetencji, które teraz zaczynają pracować samodzielnie. Wolność nie rodzi się więc w próżni — zawsze ma swoje źródła i swoją cenę.
Samotność jako próba autentyczności: Kierkegaard i dom-zamek
Samemu można oddychać pełniej, ale też mocniej czuć ciężar własnych emocji. Dom staje się „zamkiem” — prywatną przestrzenią, w której odpadają społeczne maski. Pojawia się pytanie o uczciwość wobec siebie: czy trzeba być radosnym, bo „tak wypada”, bo święta, bo rodzina, bo rytuał? A jeśli nie — czy trzeba się z tego tłumaczyć?
Moje emocje są moimi emocjami. (…) Czy ja muszę zawsze mieć tę twarz pogodną, kiedy tego ode mnie kultura oczekuje?
- pyta filozofka.
Wolność Kevina nie jest wolnością absolutną, bo przychodzi z zewnątrz (pomyłka, zaniedbanie, okoliczności), a potem zostaje obramowana warunkami: nie wolno spalić domu, bo traci się schronienie; nie da się udawać, że świat na zewnątrz nie istnieje. Kiedy pojawia się zagrożenie, wolność przechodzi w „wolność do”: do obrony, do decyzji, do odpowiedzialności. Dom przestaje być miejscem zabawy, a staje się bastionem tożsamości.
Ta wolność (…) nie jest tym wyborem, tylko raczej jest taką wolnością do. (…) Wolnością do zaopiekowania się własnym domem
- tłumaczy prof. Hańderek.
Sprawdź inne podcasty z serii "Państwo Filozofów"
Dom, adres, ojcowizna: Plessner i twardnienie tożsamości
Dom to nie tylko przestrzeń; to „serce” tego, co dziedziczone i bronione. Pojawia się cała symbolika: domostwo, ojcowizna, ojczyzna — słowa, które spinają prywatne z publicznym. Wraz ze świadomością „adresu” człowiek zaczyna widzieć siebie jako część instytucji, wspólnot i zobowiązań. Kevin — mały wojownik — broni nie tyle budynku, ile znaczeń, które budynek niesie. Joanna Hańderek mówi:
Dom, domostwo (…) wiąże się ściśle z ojcowizną, ojczyzną. (…) Dziecko zacznie rozumieć, czym jest jego adres, automatycznie zacznie wchodzić w instytucje społeczne.
Przemoc Kevina bywa szokująco pomysłowa, chwilami wręcz sadystyczna — ale jej źródło zostaje opisane nie jako „zamiar zadania bólu”, tylko jako cielesna reakcja, zrośnięta ze zmysłowością, bez wyraźnego dystansu do konsekwencji. Dziecko jest „nurtem percepcji”: widzi zagrożenie i działa. Dom niemal „ucieleśnia się” w obronie — schody, narzędzia, kuchnia stają się częścią jednego organizmu: Kevin–twierdza.
„Dziecko jest bardzo mocno zanurzone w ciało (…) i myślę, że tu jest taki moment, w którym Kevin jest do wytłumaczenia.”
To wszystko (…) jest użyte nie dlatego, że ma sprawić ból, tylko dlatego, że jest poręczne
- wyjaśnia rozmówczyni.
Kevin jako rytuał: Huizinga, Eliade, Benjamin, Heidegger
Oglądanie filmu co roku działa jak obrzęd: powtarzalny gest, który buduje wspólnotę i porządkuje czas. Rytuał ma wymiar ludyczny, ale bywa śmiertelnie poważny — jest treningiem wejść i wyjść z reguł, uczeniem się norm, przygotowaniem do życia w społeczeństwie. Święta jako „wyzerowanie” nie muszą być prawdziwym powrotem do „pierwotności” — wystarczy, że są skutecznym nastrojeniem. A potem zostaje „aura”: coś, co przywołuje ludzi, miejsca, emocje, nawet jeśli ich już nie ma; i staje się sposobem przytomnego bycia.
Filmowy Kevin miał więcej szczęścia niż aktor, który zagrał tę rolę. Czyli ten wesoły rytuał zostaje skontrastowany z ciężarem biografii dziecięcego aktora i z długą historią przemysłu, który potrafi „przykleić” rolę do człowieka, a człowiekowi odebrać dzieciństwo. Wtedy „komedyjka” nagle przestaje być niewinna — i zaczyna kłuć jak ironia losu.