Zapis rozmowy Jacka Bańki z Pawłem Grzegorczykiem z Klubu Jagiellońskiego:
Takie rozwiązanie doskonale wygląda, ale jaka jest gwarancja, że pytanie wywoła jakąś głębszą dyskusję? Mamy referendum ws. JOW-ów i tak naprawdę nikt o nich nie mówi.
Nie byłbym taki krytyczny w kontekście JOW-ów. Pół roku temu nikt nie przewidywał, że będziemy dyskutować o systemie wyborczym. To jest akurat sukces Pawła Kukiza. Wydaje mi się, że same grupy referendalne, które zbierałyby podpisy, by dane pytanie zostało załączone do referendum, są zorganizowane. One same by o to zadbały, by był rozgłos przy danym wydarzeniu. Automatycznie osoby, które by z tym się nie zgadzały, podawałaby argumenty przeciwko. A więc rozmawialibyśmy na tematy ważkie dla państwa. To byłoby świetne rozwiązane.
Załóżmy, że wniosek referendalny Elbanowskich ws. sześciolatków nie trafiłby do niszczarki i byłby głosowany. Trudno byłoby uzyskać 50-procentową frekwencję. To kwestia, która obchodzi mniejszość głosujących.
Tak, ale wiele osób miało dzieci lub je ma. To temat lepszy do dyskusji niż JOW-y. W sytuacji, w której na liście referendalnej znajdują się 3,4 pytania, dochodzi do kumulacji głosów. Różne środowiska zabiegają o głosy różnych grup. Pani Elbanowska apelowała do rodziców sześciolatków, a Paweł Kukiz apeluje do osób, które interesują się systemem wyborczym. Ta kumulacja doprowadziłaby do bardzo wysokiej frekwencji.
Raz w roku mamy dzień referendalny i głosujemy na kilka ważnych i mniej ważnych kwestii. Na przykład znalazłoby się tam wyprowadzenie ze szkół lekcji religii.
Wydaje mi się że to obywatelsko dogodna sytuacja. Jeśli nie zgadzamy się z jakąś kwestią, może pan założyć własne stowarzyszenie, udzielać się medialnie i przekonywać do tego, że to nie jest dobry pomysł. Trzeba mieć na uwadze, że w referendum 6 września będą pytania kierunkowe.
Czy na pewno to byłaby rzeczowa debata? Odnosi się wrażenie, że myślimy, niejako, „w pakiecie”. Jesteś za obniżeniem wieku emerytalnego – to oznacza, że jesteś wyborcą PiS. Jesteś za sześciolatkami w szkole - głosujesz na PO.
Rytualna wojna między PO i PiS opiera się na emocjach. Jednak jeśli mamy mieć takie zagrożenie, to wolałbym, żeby ta dyskusja i te emocje znalazły się w pryzmacie konkretnego rozwiązania, bo to edukuje społeczeństwo. Podawane w wiadomościach w telewizji czy w serwisach radiowych - absorbuje nas. Docieramy do większej liczby osób. Poza tym partie są trochę oderwane od obywateli, dbają o własne interesy. Dzień referendalny raz w roku sprawiłby, że partie bardziej zwracałaby uwagę na głos obywateli. Nie byłoby to już ślepe patrzenie sondaże, tylko dyskusja na tematy, które ich interesują.
Rozumiem intencję wynikającą z potrzeby edukowania obywateli. Procent zaangażowanych obywateli jest niewielki, co pewnie pokaże wrześniowe referendum. Gdybyśmy mieli je raz w roku, liczylibyśmy, że ludzie bardziej się zaangażują.
To by było święto obywatelskie. Gdybyśmy wybrali termin np. 27 maja, czyli data pierwszych wyborów samorządowych, o których dziś nikt nie pamięta, to wtedy wiedzielibyśmy, że tego dnia patrzymy na pytania i idziemy głosować. A w kontekście zaangażowania Polaków – ono nie jest widoczne jedynie w stowarzyszeniach obywatelskich czy w uczestniczeniu w referendach. Wystarczy ilościowo porównać partie polityczne z naszego regionu z tymi z Węgier czy Niemiec. Dojdziemy do konkluzji, że jest ich bardzo mało. A zaangażowanie w dzień referendalny przeszłoby być może w wyższy poziom zaangażowania się politycznego.
Skoro mielibyśmy raz w roku referendum, to po co nam parlamentarzyści?
Nie wiem, czy istnieje takie zagrożenie. Po pierwsze inicjatyw, które zdobędą 500 tys. podpisów, nie będzie wiele. Od czasów Pawła Kukiza nie było ich zbyt wiele. Jeśli większość tych referendów będzie miała niższą frekwencję niż 50%, to wtedy rola parlamentarzystów byłaby bardziej odpowiedzialna, by zagospodarować postulaty tych inicjatyw. 4 postulaty rocznie to niedużo wobec tego, ile ustaw mamy rocznie. Trzeba pamiętać, że parlamentarzyści zajmują się też innymi sprawami, np. kwestiami zagranicznymi. To nie są pytania, które możemy wpisać w referendum. Tam będą konkretne inicjatywy.
Jeśli dzień referendalny wypadałby raz w roku, a wydarzyło się coś takiego, co trzeba byłoby rozważyć natychmiast, datę głosowania przesuwałoby się? Czy czekalibyśmy?
Zastrzeżenie jest takie, że mógłby raz w roku odbywałby się dzień referendalny. Jeśli zajdzie potrzeba zorganizowania nagle referendum, to by się to zrobiło. Gdyby wyszedł tak ważny temat jak wejście do Unii Europejskiej, to trzeba by podjąć decyzję wcześniej na poziomie państwowym. Wpisane to jest w koszty.
Słyszymy, że w przypadku wrześniowego referendum, powinniśmy zapytać o sześciolatki, lasy państwowe i obniżenie wieku emerytalnego. Lewica też dokłada swoje: likwidacja funduszu kościelnego i wyprowadzenie lekcji religii ze szkół. Co pan o tym sądzi?
Konstytucjonaliści z wielu dzienników powiedzieli, że nie ma możliwości prawnej, by dopisać te pytania.
Zróbmy w takim razie drugie referendum w tym samym dniu.
To też by było problematyczne. Do 6 września zostało zbyt mało czasu. Poza tym uważam, że to są bardzo polityczne postulaty i są zgłoszone, dlatego że odbywa się teraz kampania wyborcza. Spoty referendalne Beaty Szydło, Ryszarda Petru, Łukasza Gibały nie różnią się niczym od takich kampanijnych. Jestem przeciwny temu. To gra polityczna. Tym bardziej, że te postulaty, które wyznaczyliśmy nie są najlepsze, niektóre są niekonstytucyjne.