Sukces "Mayday" to kwestia dobrze napisanego scenariusza, ponadczasowości historii, składu obsady, czy może po prostu potrzeby widzów i szukania w teatrze zabawy, śmiechu, bajki?
W programie "Przed hejnałem" o "Mayday" rozmawiamy z gośćmi programu: Aliną Kamińską i Maciejem Słotą - aktorami związani z Teatrem Bagatela.
Zapis fragmentu rozmowy
Gracie ten spektakl 22 lata przy pełnej widowni, pokazywaliście go w wielu miastach Polski, wszędzie cieszy się dużym zainteresowaniem widzów, choć sama intryga to nic śmiesznego.
Alina Kamińska: Jasne, że nic śmiesznego, bo mąż bigamista zakrawa raczej na tragedię. Na tym polega fenomen fars, że to są poważne historie, ale jednocześnie komedia omyłek, co sprawia, że to jest śmieszne. Oczywiście najbezpieczniej jest śmiać się z innych, a nie z siebie. Rzeczywiście to przedstawienie utrzymuje się na pierwszym miejscu w naszym teatrze. Sami jesteśmy tym zaskoczeni, bo gdy zaczynaliśmy to nikt z nas nie sądził, że bierzemy udział w tak historycznym przedsięwzięciu.
Fenomen polega też na tym, że przez te 22 lata nie było wielkich zmian jeśli chodzi o obsadę.
Alina Kamińska: Zmieniła się scenografia, bo stara już się zniszczyła, choć była bardzo piękna, taka brytyjska, mieszczańska. Zmiany w obsadzie były podyktowane różnymi sytuacjami życiowymi, ale mamy kolegę, Bogdana Grzybowicza, który zagrał wszystkie 1501 spektakli. Podczas jednego z nich obchodził swoje 80. urodziny, świętował razem z publicznością. W naszym teatrze zdarzyło się to po raz pierwszy, aby aktor czynny zawodowo obchodził swoje 80. urodziny. W polskich teatrach to też nie jest częste. Rzecz jasna pani Danuty Szaflarskiej nikt nie przebije. Będzie nam bardzo smutno, kiedy w lipcu pożegnamy się z Bogdanem Grzybowiczem.
Był już casting do jego roli?
Alina Kamińska: To będzie niespodzianka. Byliśmy jednymi z pierwszych w Polsce, którzy grali taką farsę. Zakładały się fankluby, byliśmy obsypywani kwiatami, życzeniami.
Maciej Słota: Znałem studenta UJ, który był na przedstawieniu 50 razy w momencie, gdy graliśmy 300. spektakl.
Alina Kamińska: Kiedyś zdarzyło się, że podczas spektaklu była jakaś drobna awaria i nie zadzwonił telefon. Czekamy, czekamy, a tu jeden z widzów: dryń, dryń... Widz zagrał razem z nami.