Przedstawiciele PiS oraz ruchu Kukiza'15 chcą, by lokalne władze gmin były wybierane na dwie 5-letnie kadencje. Jednak, według Wołka, takie rozwiązanie może mieć odmienny skutek od zakładanego.
Zapis rozmowy Jacka Bańki z prof. Arturem Wołkiem, politologiem z Ignatianum.
Ilekroć pytamy Jacka Majchrowskiego o kadencyjność władz samorządowych, prezydent odpowiada: „Niech parlamentarzyści zaczną od siebie”. W ten sposób daje do zrozumienia, że jak ktoś jest odklejony od rzeczywistości to raczej parlamentarzyści a nie samorządowcy?
- W postulacie ograniczenia liczby kadencji wójtów, burmistrzów i prezydentów chodzi o to, że wielokadencyjny prezydent może stać się groźny dla wyborców, kontrkandydatów i mieszkańców. On wytwarza układ powiązań z władzą. Realna opozycja staje się właściwie niemożliwa. Widać to szczególnie dobrze w mniejszych miastach. Dobrze zarządzający lokalnymi elitami prezydent potrafi spacyfikować wszystkie ruchy przeciwko władzy. Każdemu może coś dać czy zagrozić. On opanowuje słabe media lokalne. To jest problem z wielokadencyjnością prezydentów.
Nawet mówi się, że największa partią w Polsce jest partia wójtów, burmistrzów i prezydentów. Wiele stanowisk zależy od tych osób. Jednak jak się chce, to można wygrać z panią burmistrz w Wadowicach, która rządziła 20 lat. Można też odwołać wójta czy burmistrza w referendum. Niedługo czeka nas referendum w Chrzanowie.
- Problem z lokalną demokracją polega na słabości elit. Jak gdzieś wykształcą się silne kontrelity, to potrafią skanalizować to niezadowolenie. Dobrym przykładem jest Gorzów. Tam człowiek spoza miasta stał się przedstawicielem tych, którzy uważali, ze miasto jest w marazmie. Tam się nie działo nic strasznego. W Chrzanowie wszystko wiadomo. W Gorzowie nie był chyba najgorszy układ, ale ludzie oczekiwali czegoś więcej. Elity znalazły mocnego lidera. On się postawił władzy. Problem nie jest w liczbie kadencji, ale w tym, że prezydent ma zbyt dużo instrumentów, które pozwalają mu opanować lokalną sferę publiczną. Tu należy szukać usprawnień. Dwie kadencje to za mało. Pierwsza kadencja to opanowanie narzędzi rządzenia miastem. Efekty przychodzą w trzeciej kadencji. Pozbawianie możliwości poprawek nie ma sensu. Trzeba ograniczyć narzędzia prezydenta do pacyfikowania opozycji w mieście.
Pomysłodawcy chcą ograniczyć liczbę kadencji, ale samą kadencję wydłużyć do 5 lat. Jakbyśmy popatrzyli na 4 kadencje Jacka Majchrowskiego to w trzeciej najwięcej inwestycji zostało oddanych. Sami samorządowcy mówią, że cykl inwestycyjny jest rozciągnięty na wiele lat.
- Na pewno wydłużenie kadencji ma sens z perspektywy stabilnego zarządzania miastem. Zbyt częste wybory nie sprzyjają inwestowaniu. Przez 5 lat można jednak dużo bardziej pacyfikować jednak opozycję niż przez 4 lata. Zbliżenie kadencji samorządu i Sejmu nie było przypadkowe. Jak dwie kadencje to lepsze są 5-letnie, ale wybory co 4 lata to mechanizm, do którego ludzie się przyzwyczaili. Są obywatelami raz na 4 lata. Przy takiej opcji nasiliłyby się tendencje do odwoływania prezydentów. Jak mamy perspektywę, że jeszcze rok, dwa lata będzie rządził a potem wybory to mobilizacja do odwoływania jest mniejsza.
Może cała sprawa ma wymiar polityczny? Obecna ekipa rządząca mniej przychylnie patrzy na samorządy, ma zapędy centralistyczne.
- Zapędy centralistyczne miała też poprzednia ekipa, ale była bardziej uwikłana w lokalną politykę za pośrednictwem posłów, bo miała ich więcej. Obecna ekipa jest słabo reprezentowana w dużych miastach. Rzeczywiście może być to próba wcześniejszego nowego rozdania w samorządach, jeśliby to oznaczało także skrócenie kadencji obecnych władz. Możliwe, że za tym stoi intencja lepszego osadzenia się PiS w samorządach miast. To rodzaj polityki, który ma krótkie nogi. PiS w 2005 i 2006 roku też próbował kombinować przy ordynacji do sejmików i nic nie zyskał. Sztuką można trochę zyskać, ale jak partia nie jest dobrze zakorzeniona w miastach to nie będzie przełomu. Koszty będą wyższe niż potencjalne zyski i chyba do tego nie dojdzie.
Istnieje optymalny model w perspektywie europejskiej, który pokazuje, że określona opcja kadencyjna jest lepsza?
- Nie wydaje mi się, żeby były optymalne modele. One są lokalnie zakorzenione. Samorządy w Krakowie czy Wrocławiu różnią się od Grybowa. Ten sam model w Krakowie i Grybowie jest nieporozumieniem. W niewielu krajach eksperymentuje się z różnymi modelami. Zasadniczo trzeba zmienić myślenie, że wystarczy nacisnąć przycisk i wszystko się zmieni od Krakowa po Sejny. Można sobie wyobrazić, że prezydent namaści następcę a potem wróci. Dla sprytnego polityka to nie jest problem. Trzeba finezyjnej pracy nad ograniczeniem narzędzi uzależniania lokalnych elit od rządzących.
A łatwiejszy mechanizm odwoływania władz samorządowych na drodze referendum?
- Odwołanie prezydenta nie zależy od tego czy nabroił, ale jak bardzo jego przeciwnicy potrafią się zmobilizować. To może być nadużywane. To co mamy teraz to jest maksimum.
Może burmistrz, wójt i prezydent wybrany na 1, 2 i 3 kadencję jest jedynym liderem i nie ma potrzeby sztucznej regulacji tego?
- Jest wiele miejsc w Polsce, gdzie kultura polityczna nie przewiduje konkurencji. W mniejszych miastach ludzie chcą być zadowoleni ze swojego burmistrza. Jak są zadowoleni to uważają, że na tym polega demokracja, że mogą go wybrać jeszcze raz. Tutaj wymuszanie na nich wybranie kogoś innego jest irracjonalne. Można podpowiadać fikcyjnych kandydatów. Globalne rozwiązania mogą zaszkodzić tam, gdzie samorząd działa dobrze, mimo że prezydenci są wielokadencyjni.