– Przede wszystkim we własnym domu – mówiła w Radiu Kraków Monika Dudek, dyrektorka Muzeum Etnograficznego w Krakowie. – Dobra śmierć oznaczała, że masz czas, żeby pożegnać się z bliskimi i domknąć swoje życie.
Śmierć w tradycji ludowej nie była nagłym zdarzeniem. Była traktowana jako ostatni etap życia, na który można się przygotować w obecności najbliższych. Ten czas umożliwiał pojednanie, wybaczenie i przekazanie testamentu lub przesłania. Obecnie umieranie w domu jest rzadkością i często postrzegane jako luksus, a większość osób odchodzi w szpitalu.
Odchodzenie miało także wymiar rytualny i symboliczny. Nie tylko w krakowskim ludzie wierzyli w zwiastuny śmierci – skrzeczenie wrony czy pohukiwanie sowy. Bezpieczeństwo dawał dom, choć obecność zmarłych była stale odczuwalna. Podczas Wigilii Bożego Narodzenia pozostawiano wolny talerz przy stole, chleb na parapecie lub kieliszek wódki. Takie były dawne praktyki związane z pamięcią o zmarłych.
Na Podhalu śmierć była postrzegana w inny sposób. – Górale byli odważni i często lekceważyli śmierć, zwłaszcza mężczyźni – mówi Krzysztof Trebunia-Tutka, lider zespołu Trebunie-Tutki. – Chełpili się tym, że nie boją się końca życia, co widać w góralskich śpiewkach.
W pieśniach pojawia się zarówno odwaga, jak i refleksja nad przemijaniem (zapis literacki):
Kiedy będę umierał,
wezmę gęśle, będę grał.
A jak będę życie kończył,
wezmę gęśle, będę tańczył.
Przykładem współczesnej praktyki jest pogrzeb Władysława Trebuni-Tutki (2012 rok), ojca Krzysztofa, wybitnego prymisty podhalańskiego. – Na pogrzebie mojego taty zagrało prawie dwustu muzykantów – jego uczniów i spadkobierców muzycznych. Był to sposób oddania hołdu i pożegnania osoby, która całe życie poświęciła muzyce i tradycji – wspomina.
Śmierć w kulturze ludowej była częścią życia społecznego i rytuałów, w których obecni byli zarówno bliscy, jak i cała wspólnota. Obecnie wiele dawnych praktyk zanikło, ale wciąż funkcjonują w tradycji muzycznej, w pieśniach i w pamięci o zmarłych.