W tym tygodniu Partia Razem, czyli pani dawna partia, triumfowała - w sondażach prezydenckich Adrian Zandberg wyprzedził Magdalenę Biejat. Jednak te trzy punkty procentowe dla Adriana Zandberga i dwa dla Magdaleny Biejat pachną dziś "malizną".
- To dopiero początek kampanii, kandydaci i kandydatka nie zarejestrowali jeszcze swoich list poparcia. To dla małych partii duży i poważny egzamin. Przed nami dwa ponad dwa miesiące bardzo intensywnej kampanii; Magda Biejat pracuje bardzo dobrze, bardzo mocno. W tym tygodniu odwiedzi województwa warmińsko-mazurskie, podlaskie, mazowieckie. To są dziesiątki spotkań, setki rozmów z różnymi osobami. Budujemy jej rozpoznawalność. Magda jest wiarygodną kandydatką, budzi zaufanie i bez wątpienia byłaby - i mam nadzieję, że kiedyś będzie - dobrą prezydentką Polski.
Niedawno w Radiu Kraków współprzewodniczący małopolskiej Nowej Lewicy, Ryszard Śmiałek, przekonywał, że po wyborach prezydenckich do stołu ponownie będą musiały zasiąść Nowa lewica i Partia Razem. Pani chciałaby końca tej tej izolacji małżeńskiej?
- Nie jestem wielką fanką metafor małżeńskich i rodzinnych w polityce. Nas z Partią Razem łączą wartości. Różni nas strategia i fundamentalne podejście do polityki: czy decydujemy się walczyć tu i teraz o sprawy ważne, nawet wiedząc, że może nas spotkać klęska; czy chcemy zabiegać o to, żeby osobom w Polsce żyło się lepiej, czy po prostu czekamy aż będziemy mieć większość i wtedy wszystkie nasze reformy, wszystkie nasze pomysły zostaną zrealizowane? Czas pokaże, czy Partia Razem zmieni swoje podejście. Chcę zwrócić uwagę na to, jak - na przykład - Agnieszka Dziemianowicz-Bąk walczy z mobbingiem proponując zmiany w kodeksie pracy. To jest rzecz, która przełoży się na poprawę warunków pracy dla milionów osób. O to warto walczyć, lewica kładzie to na stole. Zawsze będę z tej opcji, która mówi o spokojnej pracy u podstaw, bo tylko taka praca realnie przekłada się na zmianę rzeczywistości.
Nie ma pani żalu, że koło poselskie Razem nie chciał obronić minister Kotuli?
- Jeżeli partia Razem uważa, że pani ministra nie pracuje dobrze, powinna zagłosować przeciwko niej. Była opcja wstrzymania się, posłowie i posłanki wyjęli karty. Nie rozumiem tej strategii. Nie znalazłam żadnego uzasadnienia w komunikatach partii Razem, dlaczego zdecydowali się nie zagłosować nad votum nieufności dla minister Kotuli. Trwają prace nad ustawą o związkach partnerskich, ministra Kotula współpracuje z wieloma ministerstwami i zabiega o wprowadzanie większej równości w różnych aspektach naszego życia. Jej pracę oceniam bardzo dobrze, a mam nadzieję, że w ciągu najbliższych tygodni ustawa będzie już po konsultacjach międzyresortowych i będzie to ustawa, którą ten Sejm przyjmie.
Tymczasem minister Dziemianowicz-Bąk, jak rozumiem, włącza się do kampanii Magdaleny Biejat przekonując, że nie ma żadnych prac nad zmianą 800 plus i podważając tym samym zapowiedzi panów kandydujących w tych wyborach prezydenckich, którzy chcą ograniczenia tego świadczenia dla Ukraińców.
- 800 plus to świadczenie, które realizuje potrzeby dzieci. Jest to realne narzędzie pozwalające nam walczyć z ubóstwem i wyrównywać szanse. To jest naprawdę dobre rozwiązanie. Zresztą widzimy jak przekłada się na poprawę warunków życia dzieci. Wszelkie próby rozmontowania tego systemu są tak naprawdę szkodzeniem nie ich rodzicom, ale tym właśnie dzieciom, na których nam zależy, bo być może one zostaną w Polsce, być może będą naszymi pracownikami. Musimy dbać także o to, żeby w naszym społeczeństwie nie było nierówności, bo o tym mówią światowe raporty: im więcej nierówności w społeczeństwie, tym są większe problemy społeczne. To przekłada się naprawdę na bardzo wiele aspektów życia i Lewica nie podniesie ręki za jakimkolwiek ograniczeniem programu 800 plus.
Czyli Lewica nie zagłosuje za takim rozwiązaniem i Ministerstwo Pracy również nie przygotowuje żadnego projektu, który miałby ograniczyć dostęp do 800 plus.
- Słowa Agnieszki Dziemianowicz-Bąk są jasne. Mamy podział na resorty, każdy resort, każda ministra, minister odpowiada za pracę swojego ministerstwa. Wydaje mi się, że nie ma tutaj co komentować.
Pani minister zapowiadała 35-godzinny tydzień pracy. Czy dzisiaj wprowadzanie takiego rozwiązania ma sens biorąc pod uwagę słabą konkurencyjność gospodarki europejskiej, zapowiadane cła na produkty europejskie?
- Jestem wielką zwolenniczką tego rozwiązania wprowadzanego spokojnie, tak jak właśnie mówiła Agnieszka Dziemianowicz-Bąk - w pewnych odstępach czasu, wypracowanego w konsensusie. Jesteśmy jednym z najbardziej przepracowanych narodów w Europie, widzimy też, jak wyglądają trendy na rynku pracy i że coraz więcej firm, ale nie tylko, bo również instytucji, wprowadza krótszy tydzień pracy (odsyłam do Włocławka, gdzie wprowadzono pilotażowy 35-godzinny tydzień pracy w urzędzie). Wszystkie badania pokazują, że zwiększa się efektywność pracy, zmniejsza liczba zwolnień, chorobowych, na które idą pracownicy. Myśląc o pracy musimy myśleć także o tym, że to pracownicy budują swoje firmy. Ich praca jest równie istotna.
Pani minister i wiele osób mówi o tym, że to jeszcze nie jest przesądzone, czy to krótszy dzień pracy, czy na przykład krótszy tydzień pracy od poniedziałku do czwartku. Gdyby to drugie rozwiązanie weszło, rozumiem że objęłoby także placówki oświatowe, czyli szkoły, przedszkola otwarte byłyby tylko i wyłącznie do czwartku.
- Tutaj chodzi nie o skrócenie tygodnia pracy w aspekcie zamykania jakichś instytucji na jeden dzień w tygodniu, ale o rozłożenie godzin pracy poszczególnych pracowników w kontekście całego tygodnia. Chodzi również o korektę dotyczącą zmianowego trybu pracy. Dlatego mówię o tym, że to byłaby bardzo duża zmiana, która musi być po prostu przygotowana w sposób systemowy.
W oświacie byłoby to bardzo skomplikowane.
- Byłoby wyzwaniem. Byłoby również wyzwaniem, jeżeli chodzi o system ochrony zdrowia. Zdajemy sobie z tego sprawę, ale widzimy, jak funkcjonuje rynek pracy. Inne kraje zaczynają już wprowadzać takie zmiany albo do nich się przygotowywać. Jest to naturalna kolej rzeczy. Cieszę się, że takie prace powoli toczą się w Ministerstwie Pracy i Polityki Społecznej.
Jeszcze dwie sprawy krakowskie. Są doniesienia sygnalistów z krakowskiej opery dotyczące sytuacji w tej instytucji. Kontrolę prowadzi Najwyższa Izba Kontroli. Pani też angażowała się w tę sprawę. Decydujące będą wyniki kontroli NIK-u, czy czy już teraz pani widzi powody do interwencji województwa małopolskiego?
- Oczywiście zwróciłam się do Najwyższej Izby Kontroli z prośbą o przeprowadzenie kontroli w Operze Krakowskiej z uwagi na dużo wątpliwości po przeczytaniu zarówno audytu, który zlecił marszałek, jak i odpowiedzi na audyt przygotowanych przez dyrektora Piotra Sułkowskiego. Chodziło o zamówienia publiczne, również o tryb organizacji pracy instytucji. Ostatnio sygnaliści mówią o tym, jak wygląda system, w którym pan dyrektor ubiega się o zgodę na dodatkowe dyrygowanie. Jest on zobowiązany do tego, żeby uzyskać zgodę zarządu urzędu marszałkowskiego i taką zgodę otrzymuje. Natomiast uzasadnienia świadczą raczej o chęci współpracy z Operą Krakowską. Pojawia się pytanie: może warto kogoś zatrudnić, skoro jest systemowy kłopot z zapewnieniem dyrygenta, który byłby w stanie przedstawienia prowadzić? Za dodatkowe zlecenia dyrektor otrzymał w zeszłym roku ponad 100 tysięcy złotych. To właściwie jest druga pensja. Ja uważam, że każda instytucja kultury, każda instytucja publiczna powinna szczególnie konsekwentnie sprawozdawać z tego, jak wydaje środki publiczne. Powinna dbać o zasoby, które posiada i o pracowników, którzy tam są zatrudnieni. Nie chcę ferować wyników pracy kontrolerów; zresztą nie mam z nimi kontaktu, bo to jest oczywiste, że pracują w sposób całkowicie niezależny. Martwi mnie milczenie ze strony urzędu marszałkowskiego. Dochodzą do mnie głosy o nieprawidłowościach również w innych operach w Polsce. Wydaje mi się, że mamy systemowy problem, ale dobrze, że są odważni pracownicy, którzy zaczynają o tym mówić i domagać się reakcji polityków, organizatorów, samorządowców.
Kraków wydaje wojnę patodeweloperce. Chodzi o mikrokawalerki, sprawę przestrzeni biologicznie czynnej czy przekształcania lokali użytkowych w mieszkania. Jak parlament może wspomóc tę walkę. Rozumiem, że byłyby konieczne też zmiany na poziomie legislacyjnym.
- Tak, na pewno potrzebujemy takich zmian. Oczywiście będę współpracować z prezydentem Aleksandrem Miszalskim i z każdym politykiem, czy to krakowskim, czy z jakiegokolwiek innego miasta, który będzie sugerował, jakich zmian w prawie potrzebujemy. Bez wątpienia patodeweloperka stała się problemem. Czekamy na plany ogólne, które również mogą poprawić jakość przestrzeni publicznej. Musimy walczyć z rozlewaniem się miast, a jednocześnie walczyć o to, żeby były mieszkania dostępne. Tutaj jest duża rola samorządu. Uruchamiamy takie środki. Wczoraj minister Lewandowski z Lewicy poinformował, że uzyskał akceptację projektu, który zapewnia środki przekazywane do Funduszu Dopłat - mogą być wykorzystywane czy to przez TBS-y, spółdzielnie, samorządy. To bardzo skomplikowany system, w którym musimy walczyć o dobrą jakość osiedli, ale również o to, żeby tym najważniejszym graczem, który buduje te osiedla były gminy i SIM-y.
Rozumiem, że sytuacji mieszkaniowej w Krakowie nie zmieni program „Klucz do mieszkania”.
- Program minister Paszyka jeżeli już, to pogorszy.