Sytuacja jest – mówiąc wprost – trudna. Tradycyjne media, które powinny weryfikować informacje, są w defensywie, a ich miejsce zajmują media społecznościowe. To właśnie tam – w „informacyjnym fast foodzie” – fejki rozchodzą się z prędkością światła. Zanim fact-checker zdąży sprawdzić jedną bzdurę, w sieci krążą już kolejne.
Technologie dodatkowo wzmacniają ten problem. Sztuczna inteligencja potrafi dziś stworzyć nie tylko fałszywy tekst, ale i hiperrealistyczny deepfake: podrobić głos prezesa banku, prezydenta czy premiera. Fałszywki, które kiedyś zdradzały błędy i piksele, dziś wyglądają wiarygodnie i profesjonalnie.
To jednak nie tylko kwestia technologii, ale także nas samych. Łatwo ulegamy prostym, emocjonalnym historiom. W złożonym świecie dezinformacja oferuje jedno proste wyjaśnienie i podział na „dobrych” i „złych”. Tytuły są celowo agresywne i mają prowokować – to pierwszy sygnał ostrzegawczy.
Najważniejsze: każdy może się nabrać. Nie ma w tym wstydu. Wstyd zaczyna się dopiero wtedy, gdy nieświadomie pomagamy w rozpowszechnianiu fałszu – stając się „darmowym żołnierzem” w czyjejś politycznej czy finansowej grze.
Wystarczy chwila namysłu. Zamiast automatycznie klikać „udostępnij”, warto sprawdzić informację w innym, wiarygodnym źródle. To dwa kliknięcia, które mogą uchronić przed staniem się ofiarą – i narzędziem – dezinformacji. Walka z nią to walka o zdrowy rozsądek.