Wczoraj Władimir Putin zapowiedział, że Rosja wycofuje swoje wojska w Syrii. Dziwne to wycofywanie, bo mają zostać dwie bazy wojskowe. Morska i lądowa. O co chodzi?
Jak zwykle przy okazji działań Rosji na arenie międzynarodowej jednym z elementów jest efekt zaskoczenia. To, że o tym rozmawiamy, jest dowodem, że udało się ten efekt uzyskać. To jest korzystne z punktu widzenia wizerunku Rosji jako aktywnego, mocarstwowego gracza, który odgrywa poważną rolę w świecie. Odpowiadając trzeba spojrzeć na cele, jakie Rosja postawiła sobie w Syrii. Wczoraj padło na konferencji Putina, że te cele zostały osiągnięte i to stwierdzenie wydaje mi się prawdziwe. Te cele nie były wprost komunikowane, ale zakładały przede wszystkim umocnienie Asada, który był bliski upadku we wrześniu, gdy Rosja podjęła interwencję. Drugim celem było zabezpieczenie baz militarnych na wybrzeżu syryjskim czyli na południowo- wschodniej flance NATO.
Równocześnie toczą się rozmowy pokojowe w Genewie. Czy teraz Putin stawia na rozwiązanie dyplomatyczne?
Tak trzeba odczytać ten sygnał. W szczególności w kontekście ostatnich wydarzeń. Okazało się, że powstają rysy na koalicji Putin – Asad. Rosji niezupełnie zależy na utrzymaniu Asada przy władzy. Rosja po prostu chce mieć przyjazny reżim w Damaszku, ale nie jest przywiązana do osoby Asada. To oczywiście jest niepokojące dla Asada, jego doradców i dowódców. W momencie kiedy Damaszek i reżim zostały zabezpieczone, szef syryjskiego MSZ wykazywał dużą niechęć do rozwiązań dyplomatycznych. To się nie podobało Rosji, która zainwestowała politycznie w rozwiązanie konfliktu syryjskiego. Materialnym wymiarem tej inwestycji było uchwalenie rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ 2254, która pokazuje, jaka jest „mapa drogowa” wychodzenia z konfliktu syryjskiego.
Może Rosja tak naprawdę nie chce rozwiązania tego konfliktu?
Niezależnie od tego czy chce czy nie chce, Rosja ma bardzo realistyczny ogląd sytuacji i wie, że tego konfliktu nie da się w sposób prosty rozwiązać, że najbardziej prawdopodobnym scenariuszem jest zrobienie tego, w czym Rosja jest bardzo dobra przez ostatnie 25 lat, czyli stworzenie zamrożonego konfliktu w Syrii.
Wychodzi na to, że Rosja jest głównym rozgrywającym.
Tak.
A co z koalicją państw Zachodu, która też zainterweniowała, ale nie jest głównym rozgrywającym?
To jest konsekwentna polityka Obamy, który redukuje zaangażowanie USA na Bliskim Wschodzie i zaangażowanie zachodu na Wschodzie jest rozgrywane przez partnerów bliskowschodnich USA, czyli Turcję i Arabię Saudyjską. To jest sytuacja, którą niektórzy porównują do ogona machającego psem. To nie Stany Zjednoczone determinują politykę Turcji i Arabii Saudyjskiej wobec Syrii, ale w dużym stopniu to interesy Turcji i Arabii wpływają na to, jak USA odnoszą się do tego konfliktu. Miejmy jednak świadomość, że ostatnio nastąpił szereg wydarzeń, które wskazują na to, że Stany są zainteresowane zakończeniem konfliktu w Syrii. Obama chce, by przed wyborami jego krytykowana polityka zagraniczna miała jakiś sukces. Z drugiej strony widzimy, że ten sukces w wymiarze militarnym nie jest dla rebeliantów możliwy. Był możliwy przed interwencją rosyjską, a obecnie rebelianci byli bliscy porażki i mamy stan równowagi militarnej. (Pamiętajmy, że dyplomatyczne negocjacje pokojowe są odbiciem jedynie sytuacji militarnej na frontach.) Chociaż niektórzy sojusznicy USA, w tym Arabia Saudyjska, ostatnimi dniami wysyłała czytelne sygnały, że w sytuacji gdy rebelianci będą nadal przegrywać, jest gotowa do podjęcia działań aktywnych. Jednym z takich działań była dyskutowana kwestia wysłania wojsk arabskich do Syrii, co by mogło być bardzo destabilizujące dla Bliskiego Wschodu. Drugim, mniej radykalnym środkiem, o którym mówią Saudowie, jest przekroczenie „czerwonej linii” wyznaczonej przez Stany i przez Rosję czyli dostarczenie rebeliantom rakiet ziemia – powietrze. Saudowie mówią, myśmy to już raz zrobili w Afganistanie i to sprawiło, że Afganistan stał się grobem dla wielu sowieckich żołnierzy i jesteśmy gotowi to powtórzyć. Zachód nie chce, żeby taka broń dostała się w ręce rebeliantów, bo wśród nich są fundamentaliści.
Jak rozumiem, po 5 latach wojny w Syrii na temat jej przyszłości mamy wielki znak zapytania.
Niewątpliwie tak. Znak zapytanie jest wielki. Wydaje się, że w chwili obecnej mamy perspektywę zamrażania tego konfliktu, niepodpisywania układu pokojowego. To oznacza powstanie stref wpływów, stref w których sukcesem będzie, jeżeli będzie mniej bombardowań, mniej ofiar, mniej zniszczeń. I jeżeli tak się stanie, to będziemy zapewne mówili o sukcesie.