To prawda, choć brzmi jak scenariusz kiepskiej komedii. Financial Times dotarł do tego, co ląduje na biurku Putina. To nie są raporty, to kreatywna literatura piękna. Generałowie, drżąc o swoje stołki, karmią go wizją ukraińskiej armii, która rzekomo nie istnieje. W Rosji to taki trochę sport narodowy o nazwie vranio. Ja kłamię, ty wiesz, że ja kłamię, ale protokół musi się zgadzać.
Wyobraźmy sobie, w biurze właśnie spłonął serwer, a wy meldujecie szefowi, że wszystko idzie zgodnie z planem. Dokładnie to słyszeliśmy na ostatniej czterogodzinnej konferencji Putina. On wierzy w ten plan, bo generałowie obiecali mu drogi wybrukowane czołgami aż do Lizbony. Ano właśnie, plan. Ale przecież ten plan miał trwać trzy dni, a mija czwarty rok wojny. Jak on to sobie tłumaczy, kiedy rzeczywistość mówi, sprawdzam? Tu wchodzą eksperci z Chatham House, którzy mówią wprost. On utknął w samonapędzającym się błędzie.
To fascynujące, ale i groźne jednocześnie. Zobaczmy, co się działo w październiku. Putin aż sześć razy wskakiwał w mundur i biegał na briefingi, żeby osobiście zaczarować rzeczywistość. To jest ten tragiczny teatr. Z jednej strony ekonomiści szepczą mu do ucha, że rubel szoruje po dnie, a gospodarka się sypie, ale zaraz wchodzi jakiś generał w lśniącym mundurze i mówi Władimirze Władimirowiczu - wygrywamy.
Komu wierzy car? Temu kto mówi to, co car chce usłyszeć. To tak, jakby nawigacja pokazywała autostradę, podczas gdy auto właśnie wpada do jeziora. Problem w tym, że tym autem jedzie mocarstwo atomowe, a kierowca, jak podsumowuje Financial Times, zamiast faktów wybiera życzenia swoich dowódców.