Zakopiański sąd orzekł rozbiórkę pięciu domów nielegalnie wzniesionych na Bachledzkim Wierchu. O tej sprawie mówiliśmy wielokrotnie. Inwestor mówił, że buduje poidło dla koni, ale wyszły mu domki na wynajem krótkoterminowy. W Zakopanem nie rozbierano domów od lat sześćdziesiątych. Jakie znaczenie zatem ma ten wyrok? Czy będzie miał charakter prewencyjny?
- Mamy wszyscy taką nadzieję. Powiedzenie, że prawo budowlane na Podhalu się nie przyjęło, pokutuje wiele lat. To tylko motywuje innych do budowy bez zezwolenia. Egzekwowanie prawa, postępowanie rozbierające samowolę jest przestrogą dla innych inwestorów, który by chcieli zabudować powierzchnie rekreacyjne, widokowe i zielone.
Najpierw jednak musi dojść do takiej rozbiórki. Problem w tym, że sąd nie wskazał jakiegokolwiek terminu. Czy w ogóle rozpoczęły się tam jakiekolwiek prace rozbiórkowe? Czy inwestor przejął się tym wyrokiem?
- Myślę, że nie. To nie jest pierwsza sprawa i pierwsze postępowanie tego inwestora. Mamy w Zakopanem jednak innych, którzy postępują podobnie. Często trwa to latami. Nakaz rozbiórki jest sprzed kilkunastu lat, a nadal przyjmuje turystów. Jest bezsilność organów i drobne przyzwolenie. To zaczyna się zmieniać. Przepisów trzeba przestrzegać. Szanujmy wspólną przestrzeń.
Czy ten wyrok może wpłynąć na plany innego inwestora, który chciał wybudować ośmiokondygnacyjną galerię w centrum Zakopanego - wielkości połowy Galerii Krakowskiej - ale na działce ośmiokrotnie mniejszej. Obecnie ten inwestor próbuje forsować tę inwestycję, nazywając ją „dworcem zintegrowanym”.
- Tutaj akurat inwestor wykazał się kreatywnością. Prowadzi to postępowanie i próbuje uzyskać zezwolenia od wielu lat. Według naszego biura, jest to niezgodne z planem zagospodarowania przestrzennego, dlatego nie możemy wydać decyzji środowiskowej. Inwestor musi to dostosować do planów, żeby zrealizować inwestycję.
Czyli rozumiem, że miasto tutaj pozostaje nieugięte, ale są warunki, po spełnieniu których taki „dworzec zintegrowany” mógłby powstać?
- Pewnie tak. Trzeba się wczytać w plan zagospodarowania. On określa, co można budować. Plany w Zakopanem obowiązują przynajmniej od 15 lat. Można budować, ale chęć budowy jak największej powierzchni czasem wygrywa ze zdrowym rozsądkiem i obiekty są przeskalowane. Mówię ogólnie. Jest to spotykane w Zakopanem, że każdy chce wycisnąć jak najwięcej.
Mówił pan, że takich spraw dotyczących samowolek jest bardzo dużo. Ile takich spraw się toczy gdzieś w sądach, dotyczących nielegalnej budowy i być może nakazu rozbiórki?
- Trudno powiedzieć. Zajmuje się tym inspektor nadzoru budowlanego. Urząd Miasta nie ma tego w kompetencjach. Zakopane jest jednak małe. Znamy te sprawy, spektakularne samowole. Wiemy, że one mają sprawy w sądach. Nadzór Budowlany działa, ale o szczegóły należy ich pytać.
Gminy górskie, jak choćby Zakopane, domagają się wprowadzenia opłaty turystycznej. Zresztą o opłacie od dawna mówili także politycy Koalicji 15 października z Krakowa. Zatem skąd ten opór? Dlaczego nic się w tej sprawie nie dzieje?
- Nie wiem. To dla mnie niezrozumiałe. Teraz to opłata miejscowa, klimatyczna. Ona budzi jakieś kontrowersje. Wszyscy podróżujemy. Na całym świecie płaci się te opłaty lokalne. Nikogo to nie dziwi. W Popradzie taka opłata to 2,5 euro za dobę za osobę. U nas kontrowersje budzi opłata 2 złote. Nie rozumiem naszych parlamentarzystów, że nie chcę podjąć uchwały, żeby miejscowości turystyczne mogły to pobierać. To ważna danina na infrastrukturę. Jesteśmy miasteczkiem 25-tysięcznym, a obsługujemy masę turystów. To kosztuje. Apeluję do Warszawy. Prosimy o takie zmiany.
Gdyby rząd się ugiął i pozwolił samorządom na pobór opłaty turystycznej, to ile moglibyśmy płacić w Zakopanem za dobę? Czy robił pan jakieś przymiarki, symulacje, ile to mogłoby wynosić?
- Podwyżek wielkich by nie było. Gminy uzdrowiskowe pobierają prawie 6 złotych. My pobieramy 2 złote. 2-3 złote za dzień za osobę to nie jest zabójcze. Turysta przy całym koszcie tego nie odczuje. Dla miasta to jednak realne pieniądze na infrastrukturę. Ja nie spodziewam się nagle drastycznych kroków, że pobierzemy kilkanaście złotych takiej opłaty. Mała opłata dla turysty ma wielkie znaczenie dla miasta.
Czyli nie odpowiednik 2,5 euro, tak jak w Popradzie?
- Dla miasta bardzo chętnie, ale nie chodzi o zarzucenie turysty opłatami. On się jednak powinien dorzucić do tego wspólnego gospodarstwa.
Z wielu stron płyną informacje o mniejszym zainteresowaniu wakacjami w kraju. Dotyka to także Zakopanego, czy akurat tutaj odporne jest Zakopane na ten trend związany chyba z powrotem popularności na turystykę zagraniczną?
- Lipiec był nieco gorszy. Pogoda wyjątkowo nie dopisała. Jest jednak wielu turystów w Zakopanem. Teraz jest szczyt obłożenia. Wszędzie są goście. Teraz przedsiębiorcy nie powinni narzekać. Jakiś spadek z uwagi na pogodę na pewno jest, ale ogólnie spadki są mniejsze w Zakopanem niż w innych miejscowościach turystycznych. Dobrze ten sezon zamkniemy. Sierpień ratuje sytuację.
Na koniec jeszcze sprawa referendum odwoławczego. Inicjatorzy referendum przekonują, że mają już ponad połowę potrzebnych podpisów, a 2100 podpisów muszą zebrać do końca sierpnia. Tak informuje dzisiejszy Tygodnik Podhalański. Kto tak naprawdę stoi za tą inicjatywą? Kim jest Grupa Niezależnych Mieszkańców?
- To na pewno były radny Jacek Kalata, który jest odpowiedzialny za to referendum. On prowadzi komitet. Do tego grupa osób pewnie niezadowolonych z naszych zmian. Mają do tego prawo. Nie boję się referendum, niech mieszkańcy się wypowiedzą. Ja nie przyszedłem tu robić kariery. Robimy swoją pracę i staramy się dużo zmian w Zakopanem wprowadzać, dużo nowych rzeczy, ale egzekwujemy też przepisy. Staramy się, żeby każdy mieszkaniec był równo traktowany, żeby nie było równych i równiejszych, jak to czasami bywało. To pewnie budzi niepokój pewnych środowisk. Niektórzy nie są pocieszeni, że trzeba przestrzegać przepisów i uczciwie płacić podatki. To motywuje ludzi do referendum. Zobaczymy, jak to się skończy.
W dzisiejszym Tygodniku Podhalańskim jest deklaracja szefa klubu radnych Prawa i Sprawiedliwości w Radzie Miasta, który deklaruje, że nie weźmie udziału w referendum. Z drugiej strony słyszymy, że ta inicjatywa nie ma charakteru politycznego, ale były radny, o którym pan mówił, był radnym, który zdobył mandat z listy Prawa i Sprawiedliwości. Czy to może być początek fali referendalnej, która miałaby objąć miasta, w których nie rządzi Prawo i Sprawiedliwość? Mówił o tym przecież Ryszard Terlecki.
- Słyszałem to. Polityką się nie zajmuję. Dbam o samorząd, pracuję. Jesteśmy neutralni politycznie. Osoby angażujące się w referendum traktują politykę nadrzędnie, działają, zbierają podpisy. Czy to fala? Jest trochę referendów w kraju.
Zabrze choćby.
- Tak, także w Hrubieszowie niedawno było. Większość referendów jest bezskutecznych. Rok kadencji to niewiele. Samorząd to procesy, które trwają. Przez dwa lata przygotowuje się projekty, które będą widoczne za 3-4 lata. Trudno ocenić samorządowca po roku działań.