Zapis rozmowy Mariusza Bartkowicza z Anną Watzą, specjalistą w zakresie public relations z Agencji Planet PR.
Marka Polska to dobra marka?
- To jest dobra marka, ale musimy pytać o kontekst. Jako marka turystyczna to tak. Jak weźmiemy do tego Kraków, to trudno jest znaleźć w Europie człowieka, który nie słyszał o Krakowie. Biznesowo stoimy trochę słabiej. Jesteśmy kojarzeni jako dobre miejsce na otwieranie biznesów outsourcingowych, bardzo dobre miejsce ze specjalistami, ale równocześnie miejsce, gdzie nie warto wchodzić z najnowszymi technologiami. Jesteśmy postrzegani jako zacofany rynek. Miałam taki przypadek na ubiegłorocznych targach IFA, gdzie dostałam pytanie: „myślimy nad wejściem do Polski, ale czy wy macie iPhone'y?”. To pokazuje ten wizerunek, mimo tego, że mamy świetnych inżynierów. O tym się jednak mało mówi.
Wielokrotnie były pomysły, żeby Polska była marką promowaną na świecie. Jak Nokia była popularna, to mówiło się, że Polska potrzebuje takiej Nokii. Taka inicjatywa jak Polska Fundacja Narodowa z funduszami rzędu 100 milionów złotych rocznie może coś zmienić w komunikacji marketingowej o Polsce?
- Wszystko zależy od tego, na ilu rynkach chcemy się komunikować. Jak chcemy się komunikować na całym świecie, to to nie działa. Wszędzie to nigdzie. Wiele zależy od tego, na czym się chcemy skupić. Na zwalczaniu stereotypów? Czyli na tym, żeby nie było „polskich obozów koncentracyjnych”?
Powinniśmy na tym się skupić?
- To duży problem. Każdy kraj ma taką problematyczną rzecz. Gdyby Polska miała silnych przedstawicieli w różnych krajach, to oni by byli pytani o nasze stanowisko. Tego nie ma. Dlatego media piszą, jak uważają. Jakbym miała zdecydować, czy się skupiać tylko na walce ze stereotypami to nie. To nam niczego nie da na przyszłość. To się nie przełoży na rozwój. To się przełoży na to, że będziemy się cieszyć.
Czyli to nie jest oczywiste. Wydaje się, że w przekazie z konferencji premier Szydło i ministra Jackiewicza taka dwutorowość pomysłu się pojawiła. Z jednej strony chcemy promować Polskę jako kraj nowoczesny i dobry dla inwestorów, ale z drugiej strony jest machanie palcem, że nie popuścimy, jak będzie się fałszowało przekaz historyczny. To powinny być dwie różne kampanie?
- Tak. Tym bardziej, że będą to dwaj różni dziennikarze, ale te same media. Jak będziemy walczyć edukacją, to jest to dobra rzecz. Jak będziemy żądać sprostowań, to zrazimy do siebie media. Chcemy dłuższej drogi edukacji czy chcemy iść na wojnę? Sprostowanie to mała wojna.
Jak z pani perspektywy wygląda kwestia dysponowania odpowiednio dużym budżetem? To jest ważne czy ważny jest pomysł i platforma do przekazywania treści? Jak było Euro 2016, to wiele osób ekscytowało się pozytywnym postrzeganiem naszej kadry przez Russela Crowe. Kto wie, czy on nie zrobił więcej dla promocji naszego kraju niż powołane do tego instytucje?
- To nie jest tak do końca. To fajne piki, które sprawiają, że ktoś to zauważa. Russel to pociągnął, napisali inni aktorzy i piosenkarze. To tylko wspomnienie. To nie jest coś, co trafi do inwestorów. To raczej michałek - fajna sprawa, radosna. To się niesie i budzi entuzjazm, ale to się nie przekłada na pieniądze. Dla inwestorów to nie ma znaczenia. Ma to znaczenie turystyczne, ale nie biznesowe. Jak mamy stawiać na biznes, to trzeba się zastanowić, jak chcemy się komunikować i gdzie ściągać ludzi. Gdzie oni będą mieli możliwości inwestycji, gdzie będą ludzie, gdzie można budować fabryki, które miejsca dają możliwości rozwoju? Jak tego nie będziemy komunikować, to nie odniesiemy sukcesu. Tak jest w każdej kampanii. Każdy z krajów jest odmienny kulturowo i medialnie. Nawet nasi sąsiedzi: Niemcy i Czesi, mają odmienne od nas rynki medialne. W Niemczech przejdzie wiele rzeczy, u nas to będzie reklama. Często publikowane są milestone'y firm. U nas to jest traktowane jako reklama. Czesi promują swoje firmy, spychają firmy zagraniczne. Odnoszą się do osiągnięć, rzadziej do realizacji. Bez znaczenia na jaki rynek wejdziemy, możemy mieć jedną ideę, ale musimy wiedzieć, że musimy mieć odrębną kampanię na każdy rynek. Jedna notka wszędzie się nie rozejdzie.
Jest coś takiego w państwa branży jak Country Brand Index. Tam jest zestawiona siła kraju przez pryzmat postrzegania kraju, jako marki biznesowej. W czołówce są: Japonia, Szwajcaria, Niemcy, Szwecja i Kanada. Te kraje, przez swoje silne marki biznesowe, same stają się marką. Polskę można sobie wyobrazić w takim kontekście? Z czym ona powinna być utożsamiana? Zdaniem polityków nie powinniśmy być utożsamiani z miejscem, gdzie można tanio montować elektronikę czy samochody.
- To jest zły odbiór. To oznacza, że za chwilę ktoś się znajdzie tańszy. Już się mówi, że część firm informatycznych, które outsourcują swoje działania w Polsce, zastanawia się nad Indiami. Komunikacja przez tanią siłę roboczą jest krótkotrwała. Mamy marki dobre. Pierwsza z brzegu to Inglot. Oni mają salon na Times Square. Takich marek jest więcej. Można wskazać na rzeczy, które w Polsce się zaczęły. Spokojnie takimi markami możemy się komunikować. To jednak musi być spójne. Kiedyś Amerykanie mówili źle o japońskich samochodach. Marki, którymi się komunikujemy, muszą być dobrze odbierane na konkretnym rynku. Inglot w USA jest marką celebrycką. Możemy tam się tak zakomunikować. Jest masa marek technologicznych, które są słabsze niż te z USA. Ciężko będzie się nimi przebić w USA, ale już we Włoszech tak. Trzeba się zastanowić. Trzeba wziąć agencję z dużej sieci z partnerami. Oni mogą wtedy powiedzieć jak jest na danym rynku.