Andrzej Kulig - były dyrektor magistratu i Szpitala Uniwersyteckiego nowym zastępcą prezydenta Jacka Majchrowskiego. Andrzej Kulig zastąpił na tym stanowisku Magdalenę Srokę, która została szefową Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w Warszawie. Kulig będzie miał jednak nieco inne obowiązki - oprócz kultury będzie się też zajmował polityką społeczną i promocją miasta. Jak powiedział na spotkaniu z dziennikarzami - sam zaproponował połączenie tych dziedzin. CZYTAJ
Zapis rozmowy Justyny Nowickiej z Andrzejem Kuligiem, nowym wiceprezydentem ds. kultury, polityki społecznej i promocji miasta.
Justyna Nowicka: Kiedy Magdalena Sroka ogłosiła, że odchodzi do PISF-u, zapytałam ją, na czym ostatnio była w kinie. Zapytam więc pana, na czym ostatnio był pan w teatrze w Krakowie?
Andrzej Kulig: To była bardzo dobra sztuka, niestety, w teatrze Stu.
Dlaczego niestety?
To był wieczór z Gustawem Klimtem. To taka sztuka zaimportowana z Warszawy.
To rzeczywiście bardzo zła odpowiedź. Poproszę o jakąś odpowiedź krakowską.
Bardzo lubię repertuar teatru Łaźnia Nowa. Jest w zupełnie innym stylu. Bardzo nowoczesny, dynamiczny. Zapadły mi w pamięć "Trzej muszkieterowie", "Quo Vadis". Bardzo sympatyczne rzeczy.
Bardzo ciekawa odpowiedź, bo ma pan opinię osoby, która lubi sztukę mieszczańską.
Sztuka mieszczańska nie jest niczym złym. Jeżeli pójdziemy do Musée d'Orsay w Paryżu to obok wspaniałych płócien impresjonistów czy symbolistów, znajdziemy też nurt sztuki mieszczański, który był hołubiony we Francji XIX i XX wieku.
A tak naprawdę kogo ma pan na myśli? Dziś impresjoniści to też sztuka mieszczańska.
Myślę, że tą sztuką mieszczańską w XIX wieku był Delacroix. Typowy przejaw malarstwa historycznego wówczas uwielbianego.
Z tym się nie mogę zgodzić. To nie było malarstwo historyczne. Bardzo romantyczne.
Romantyczne, ale również historyczne. Salon Odrzuconych miał szansę egzystować dzięki temu, że był ten drugi nurt. Przez sztukę mieszczańską rozumiem tych współczesnych mieszczan.
Hipsterów.
Nie...
Nie dał się pan sprowokować.
Nie dałem się.
Ale czemu? Czy wstydem jest popierać hipsterów? To też mieszczanie.
Zaczęliśmy od sztuki mieszczańskiej. To jest sztuka w moim przekonaniu na wysokim, ale poprawnym poziomie - tak bym to określił. To element, który w takim mieście jak Kraków musi tkwić. To element chociażby edukacyjny. By można było otworzyć młodzież na coś awangardowego, potrzeba punktu wyjścia. Poza tym proszę pamiętać, że mamy szeroki krąg odbiorców. Sztuka ma być adresowana do masowego odbiorcy jak i do tego, który ma wysublimowany gust.
Czy Magdalena Sroka robiła coś źle?
A dlaczego mielibyśmy tak twierdzić?
Bo nie popierała sztuki mieszczańskiej, a pan pokazuje, że jest ona ważna. Poza tym, kto w Krakowie uprawia sztukę mieszczańską?
To nie jest tak, że Magdalena Sroka nie popierała sztuki mieszczańskiej, tylko bardzo słusznie dokonała wyboru priorytetów. Ta sztuka mieszczańska...
... przez kogo uprawiana?
Uprawiana jest chociażby w miejskich ośrodkach, instytucjach kultury - domach kultury. Myślę tutaj o zwykłej, bardzo ważnej funkcji, jaką pełnią tutaj biblioteki miejskie. Ale obok tych zadań, które są systematycznie realizowane przez...
Chce mnie pan uśpić urzędniczym opowiadaniem historii.
Chcę powiedzieć, że istnieją zawsze dwa nurty i pani prezydent Sroka miała pełną świadomość, że główny nurt mieszczański będzie zawsze toczył się w mieście. Ona postawiła na nowoczesność, która przejawiała się w - głównie - różnego rodzaju nowych rozwiązaniach festiwalowych. Stały się one marką Krakowa.
Będzie pan to kontynuował? Może się mylę, ale słyszę tu pewien dystans.
Będę to kontynuował, ale jeżeli rozmawiam z człowiekiem, który chce ze mną rzetelenie rozmawiać o kulturze krakowskiej i jest osobą obeznaną, to może byśmy odpowiedzieli sobie na proste pytanie. Czy szereg odsłon kilku markowych festiwali w Krakowie nie znajduje się na progu a może tuż przed progiem rutynizacji?
Mówi pan o Sacrum Profanum, Misteria Paschalia?
Na przykład. Wydaje mi się, że kierunek, w którym one poszły, w jakimś sensie uległ skonsumowaniu. Bardzo nie chciałbym, żeby one weszły w taką rutynizację czy odtwórczość.
Pana zdaniem wchodzą w tę rutynę?
Powiedziałem, że znajdujemy się tuż na progu lub przed progiem rutynizacji. To dzwonek, który mówi: siądźmy, zastanówmy się nad pewną zmianą formuły.
Gdzie chętniej pan bywa: w teatrze im. Słowackiego czy w Starym Teatrze? To dosyć czytelny podział między tym co nowe i eksperymentalne, a tym, co można uznać za przyzwoite mieszczaństwo? Podpowiedziałam formuły.
Nie podpowiedziała pani dlatego, że ja sestem zwolennikiem płodozmianu. Nie jestem zafiksowany na żadną z tych formuł. Mogę powiedzieć, że z dużą radością przyjmuję sukces teatru Bagatela jak i bardzo ciekawe, pobudzające, a nawet oburzające spektakle teatru Starego.
Na czym ostatnio pan tam był?
Na bardzo znanym i kontrowersyjnym spektaklu, którego tytułu...
"Do Damaszku". Ale to nie pan krzyczał "Hańba!"
Nie krzyczałem, jestem konstytucjonalistą. Jednym z obszarów zainteresowań konstytucjonalistów są prawa człowieka. A jednym z fundamentów praw człowieka jest wolność wypowiedzi. I taka podstawowa formuła mieszcząca się w tej wolności wypowiedzi polega na tym, że należy umożliwiać wyrażanie takich treści, z którymi my się głęboko nie zgadzamy. To bardzo znana formuła: "Nienawidzę twoich poglądów, ale umrę za możliwość wygłaszania ich przez ciebie".
To pięknie i obiecująco brzmi. A co z porzuconymi czy błąkającymi się zbiorami Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego. To jeden z tych trupów, które na pana czekają.
Nawet dziś (2.10.2015 r. - przyp. red.) mam spotkanie w tej sprawie.
Czyli szybko zabrał się pan za leczenie - a propos metafor medycznych, które są panu bliskie?
Bardzo ubolewam, że sprawa, która sączyła się w urzędzie miasta, kiedy pracowałem tu w innym charakterze, po 11 latach dalej jest nierozwiązana. Nie bardzo bym chciał wskazywać winnych po stronie urzędu miasta, mimo że artykuł, który na ten temat ukazywał się w prasie, dosyć jednoznacznie wskazuje palcem naszą winę. To niezywkle trudna i skomplikowana kwestia środowiskowa związana z Krakowskim Towarzystwem Fotograficznym. Mogę tylko powiedzieć, że w jakimś sensie czujemy się trochę niesłusznie napiętnowani. To fatalne położenie zbiorów znajdowało się w prywatnym budynku, którego właściciel już wypowiedział umowę najmu, gdyż nieruchomość sprzedawał. Nie chciał, by te zbiory wylądowały na śmietniku. A wynajmujący wprost sformułował, że wywiezie te zbiory na wysypisko i mógł to zrobić, znając niektóre postanowienia umowy. Miasto ugięło się w ten sposób, że użyczyło dwóch pomieszczeń na złożenie tych zbiorów - nie przez naszych urzędników a pracowników tego wynajmującego. Innymi słowy, jedyną rolą miasta w tej sprawie było udostępnienie pomieszczeń, aby te zbiory nie niszczały.
Problem jest. I co dalej?
Problem jest poważny. Spotykam się z różnymi podmiotami miejskimi, które w tej kwestii są zanagażowane. Bardzo często stawiano mi zarzut, że obok kultury będę zajmował się sprawami społecznymi. Ta rola pozwala mi skoordynować działalność różnych jednostek miejskich, które pośrednio i bezpośrednio związana są z sektorem kultury w mieście.
A propos zarzutów. Gdy ogłoszono pana nominację, zarzucono głównie, że nie jest pan związany z kulturą. Wywołało to falę hejtu. Mam wrażenie, że potraktował pan to dość niefrasobliwie. To chyba nie był zbyt dobry polityczny krok - jak na początek.
Co pani rozumie przez "niefrasobliwie"?
Mówiąc krótko, na tym stanowisku - bardzo wrażliwym - powinna znaleźć się osoba, która się na tym zna.
Rozumiem, że w świetle tej logiki najlepszymi dyrektorami teatru są aktorzy lub reżyserzy.
Bywają bardzo dobrymi.
Ale bywają także tacy, którzy są fatalnymi.