- Nie wiem co to jest budka telefoniczna. Ja coś tam pamiętam. U mnie w miejscowości jest, ale już nieczynna. Były te karty. Ja się nimi bawiłam, ale mama krzyczała, bo były na nich impulsy. Pamiętam, że w budkach były zawsze powybijane szyby - mówią najmłodsi krakowianie. "Zbierałam karty. Miałam kolekcję. Mam nawet zagraniczną kolekcję kart. Najpierw się wrzucało złotówkę, potem żetony, potem były karty. Miałam nawet kartę na SMS-y" - dodaje nieco starsza krakowianka.
Inni mieszkańcy stolicy Małopolski mają bardziej emocjonalne wspomnienia związane z budkami telefonicznymi. "Kiedyś wyjechałem poza granicę. Moja córka zachorowała. W budce w Oslo spędziłem prawie godzinę i podjąłem decyzję o powrocie" - opowiada jeden z mieszkańców.
Małopolanie podkreślają, że budki były bardzo przydatne, gdy nie było telefonów komórkowych. Wskazują jednak także na pewne utrudnienia. "Trzeba było dojść do budki i poczekać na swoją kolej. Wolę telefon komórkowy. To wygodniejsze" - mówią.
Wszyscy jednak zgodnie twierdzą, że budki zostaną w pamięci. Podczas deszczu w budkach można się było schronić. Na koloniach dzwoniło się z nich do rodziców. W razie nagłego wypadku służyły do wezwania pomocy. Ale to było jeszcze zanim utkwiliśmy wzrok w ekranach telefonów komórkowych i potem smartfonów. Czy kiedyś z równym sentymentem będziemy wspominać swoje smartfony? Ciężko sobie to wyobrazić.
(Martyna Masztalerz/ko)