Sędzia Tomasz Kozioł podkreślił, że "trzeba powiedzieć jasno, że zarówno zarzut prokuratury, jak i wyrok pierwszej instancji szedł za daleko". Sędzia podkreślił, że pracownik wypełniał polecania innych osób. Zdaniem sądu była to praktyka "co najmniej akceptowana przez burmistrz" gminy, która chciała oszczędzić na wywożeniu psów do tarnowskiego azylu, z którym miała podpisaną umowę. Poza tym - w ocenie sądu - urzędnik opiekował się psami. Codziennie je wyprowadzał, karmił i poił.
Jednak jak dodał sędzia Kozioł - zgodnie z ustawą - znęcaniem się nad zwierzętami jest również utrzymywanie ich w niewłaściwych warunkach bytowania, w tym w stanie rażącego zaniedbania lub niechlujstwa. "Tam gdzie te zwierzęta były przechowywane, było bardzo niechlujnie" - mówi. Sąd wyjaśnił, że nie było żadnego legowiska, nie było oświetlenia i praktycznie nie było też światła dziennego. Dodatkowo pomieszczenie nie było sprzątane. "Gdyby to pomieszczenie było posprzątane i miało większy dostęp do światła, ten zarzut nie byłby zasadny" - dodaje Kozioł.
Sędzia Kozioł podkreśla jednak, że szef azylu - który po interwencji inspektorów OTOZ Animals z Tarnowa i policji przejął psy - oraz weterynarz przyznali, że zwierzęta były w dobrym stanie. "Zatem nie mieliśmy do czynienia - jak można by wnioskować z treści apelacji prokuratury - z jakimś rażącym, daleko idącym znęcaniem się" - wyjaśnia.
Sąd Okręgowy w piątek obniżył okres warunkowego umorzenia kary wobec pracownika gminy z dwóch lat na jeden rok. Dlaczego? "Ani stopień winy, ani społecznej szkodliwości tego czynu nie jest znaczny. To nie oznacza, że sąd go bagatelizuje. To oznacza, że sąd przykłada do tego czynu właściwą miarę. Jeżeliby temu człowiekowi wymierzać karę to co należałoby zrobić z ludźmi, którzy brutalnie zabijają zwierzęta, biją je, nie dają pożywienia, trzymają na krótkich łańcuchach i zbyt ciasnych obrożach?" - przekonywał sędzia Tomasz Kozioł. Sąd wydając ostateczny wyrok podkreślił, że może się jedynie odnosić do przypadku trzech psów przetrzymywanych w piwnicy podczas ujawnienia całej sytuacji przez obrońców praw zwierząt.
Sąd skrócił także warunkowe umorzenie postępowania na 1 rok dla przełożonego mężczyzny, kierownika jednego z referatów. Uwolnił go też od zarzutu znęcania się nad zwierzętami, bo nie wydawał polecania, żeby przechowywać zwierzęta w takich a nie innych warunkach. Przełożony twierdził, że nie wiedział i nie przypuszczał jak to wygląda. Paradoksalnie te zeznania spowodowały podtrzymanie zarzutu niedopełnienia obowiązków, ponieważ od 1 lipca 2015 roku mężczyzna miał nadzorować pracę swojego podwładnego, ale ani razu nie zajrzał do piwnicy, w której były przechowywane zwierzęta.
Obrońca urzędnika chciał uniewinnienia. Podczas rozprawy odwoławczej Katarzyna Skoczylas przekonywała, że zarówno pracownik, jak i kierownik referatu stali się kozłami ofiarnymi całej sytuacji. Jednak jak przekonywała, "to są tylko osoby, które są podległe komuś. Prokuratura nawet się nie zastanowiła, czy jest ktoś inny odpowiedzialny za ten czyn lub politykę. Pojawiły się media, trzeba było kogoś uznać winnym" - mówiła. Skoczylas na sali sądowej przypomniała, że sąd pierwszej instancji nie dał wiary zeznaniom burmistrza, który twierdził, że nie wiedział o całej sytuacji. "W wywiadach mówił jednak wielokrotnie: to ja burmistrz biorą za to odpowiedzialność, ja o wszystkim wiedziałem. Takie słowa padały" - dodała.
Już po ostatecznym wyroku adwokat Katarzyna Skoczylas powiedziała, że jest zadowolona z tego, że jej klient został oczyszczony z zarzutu znęcania się nad zwierzętami. "W zakresie drugiego zarzutu trzeba pamiętać, że oskarżony będąc przełożonym nad pracownikiem, również miał przełożonego nad sobą i realizował zadania powierzone przez przełożonego. A zatem działał na polecanie służbowe" - podkreśliła.
Pracownik ma zapłacić 500 złotych, a jego kierownik 1500 na rzecz Funduszu Pomocy Pokrzywdzonym oraz Pomocy Postpenitencjarnej.
(Bartłomiej Maziarz/ko)