Jako pierwsi na boisko w wiosennej części rozgrywek - wiosennej tylko z nazwy, bo temperatury wyjątkowo mroźne - wyszli piłkarze Ruchu Chorzów i Cracovii. Dla Pasów, o czym trener Jacek Zieliński śmiało i głośno mówił, był to mecz o więcej niż trzy punkty. Z drugiej strony, patrząc na tabelę, Cracovię do końca sezonu zasadniczego czekają wyłącznie takie "mecze o wszystko". O miejsce w górnej ósemce będzie bardzo ciężko, ale tabela jest tak płaska, że praktycznie wszystko jest w ekstraklasie możliwe. 

Mecz Ruchu i Cracovii - posługując się sporym eufemizmem - bezstronnego kibica porwać nie mógł. Na boisku działo się mało, dominował chaos i niedokładności. Z tego chaosu w samej końcówce wyłonił się jednak gol Krzysztofa Piątka. Styl dobry nie był, ale dla Cracovii najistotniejsze są trzy punkty, o które w Chorzowie było bardzo ciężko. Kibiców Pasów cieszyć może również dobre "wejście w ligę" Jaroslava Mihalika. Jedyny nowy nabytek Cracovii wszedł na boisko z ławki w trakcie trwania drugiej połowy i obsłużył sprytnym dograniem Piątka w akcji bramkowej.

Niedługo po końcowym gwizdku w Chorzowie, w piątek o 20:30 grała Bruk-Bet Termalica Nieciecza. Tutaj tak szczęśliwie nie było, bo gospodarze, Lech Poznań, postawili Słonikom naprawdę bardzo trudne warunki. Goście długimi momentami nie istnieli w ofensywie, a nawet obecność w pewnym momencie trójki napastników - Dawida Nowaka, Vladislavsa Gutkovskisa i Wojciecha Kędziory - nic w tej materii nie zmieniała. Kolejorzowi również o bramki było ciężko, ale, chociaż z akcji się nie udało, aż trzykrotnie Lechici zamieniali na gole rzuty karne.

Trzy jedenastki, wszystkie trzy wykorzystane, a w dodatku każda przez innego zawodnika - to sytuacja co najmniej nietypowa. Najpierw Dawid Kownacki, później Marcin Robak, wreszcie na sam koniec Darko Jevtić. Krzysztof Pilarz trzykrotnie zmuszany był wyciągać piłkę z siatki po uderzeniach z jedenastego metra. Choć Czesław Michniewicz, trener Słoników, na Twitterze napisał, że do sędziego Pawła Gila pretensji nie ma, niesmak pozostał. Niesmak mogła budzić też gra Bruk-Betu. Z przodu nie wychodziło praktycznie nic i skończyło się bolesną porażką. Trzy punkty, które zostały w Poznaniu sprawiły, że w tabeli Słoniki muszą już oglądać plecy Kolejorza.

Najlepszy rezultat osiągnęła Wisła Kraków, która w trenerskim debiucie Kiko Ramireza ograła przed własną publicznością Koronę Kielce. Dla kibiców miłym widokiem mogło być już samo spojrzenie na ławkę rezerwowych Wisły. Miśkiewicz, Llonch, Uryga, Stilić, Brożek, Spicić i Videmont - takich nazwisk, takiej jakości wśród rezerwowych w Wiśle nie było dawno. Na placu gry od pierwszej minuty pojawił się debiutujący Ivan Gonzalez i wywarł naprawdę dobre wrażenie, zwłaszcza, jeśli chodzi o grę do przodu. Podobać mógł się też Pol Llonch wprowadzony w drugiej połowie. Trudno debiutem nazywać wejście na plac Semira Stilicia, który mógł swój powrót do ekstraklasy przypieczętować golem, ale w ostatniej akcji meczu fatalnie chybił.

Nie chybił natomiast Patryk Małecki. To, co Mały uczynił jeszcze w pierwszym kwadransie meczu zamknęło usta wszystkim jego krytykom. Cudowne uderzenie z powietrza sprzed pola karnego, strzał niesygnalizowany, przed którym Małecki był ustawiony niemalże tyłem do bramki. Jeśli ktoś tego gola jeszcze nie widział - jak najszybciej należy to nadrobić. Gol Patryka Małeckiego to bez wątpienia ozdoba kolejki, a może i całego sezonu. Dużo szczęścia miał natomiast przy drugim golu Paweł Brożek. Napastnik Wisły kiepsko wykonał rzut karny, ale Pesković wypluł piłkę przed siebie, pozwalając Brożkowi na dobitkę.

Wisła Kraków dzięki wygranej z Koroną wskoczyła do pierwszej ósemki, Cracovia złapała mały oddech i na chwilę obecną jest 12. Na miejsce w tabeli przełożyła się też porażka Termaliki - Słoniki dały się wyprzedzić Lechowi. Za tydzień wiosnę w roli gospodarza przywitają Bruk-Bet Termalica Nieciecza oraz Cracovia. Ci pierwsi zagrają z Lechią Gdańsk, drudzy z Pogonią Szczecin. Wisła pojedzie natomiast do Wrocławia.

AD