Dzień po wielkim sukcesie, jakim nazwać trzeba zwycięstwo polskiej drużyny w zawodach drużynowych w Klingenthal, na Vogtland Arena rozegrane zostały zawody indywidualne. Apetyty polskich kibiców - czemu trudno się dziwić - były naprawdę mocno rozbudzone. Dzień wcześniej wszyscy biało-czerwoni zaprezentowali znakomitą formę. Nikt nie zszedł poniżej naprawdę wysokiego poziomu, co przed indywidualnym konkursem obiecywało walkę nawet nie o medal, ale o medale.
W pierwszej serii wystartowało sześciu Polaków. Oprócz wczorajszych zwycięzców - Kota, Stocha, Żyły i Kubackiego - skakali również Stefan Hula i Klemens Murańka. To właśnie Murańka skakał wśród biało-czerwonych jako pierwszy i o pół metra przeskoczył punkt K - po swoim skoku był trzeci. Po nieco dłuższej przerwie skakał natomiast Hula. Przerwa ta była spowodowana upadkiem czeskiego skoczka Vojtecha Stursy, któremu potrzebna była pomoc medyczna. Hula wylądował na 128. metrze. Dużo lepiej - aż 137,5 metra - skoczył Kamil Stoch. Był to wówczas najdłuższy ze skoków, który sprawił, że Stoch wylądował na chwilę na szczycie stawki. Kubacki poszybował tylko na 129,5 metra, Żyła osiągnął 131 metrów, natomiast nie zawiódł Maciej Kot. Jego lot na odległość 138 metrów sprawił, że w Klingenthal wyłonił się nowy lider. Kota nie przebili później Kraft, Prevc, Tande, Fettner, Prevc ani lider - Freund. Taki obrót spraw oznaczał, że na półmetku zawodów klasyfikacja wyglądała naprawdę pięknie. Pierwszy Kot, za jego plecami Stoch ze stratą 0.2 punktu. 17. był Żyła, 21. Kubacki, a do drugiej serii zakwalifikował się również 26. Hula.
Kapitalna była więc pierwsza seria w wykonaniu biało-czerwonych. Z zawodami pożegnał się tylko Murańka. Jako piąty w drugiej serii skakał Stefan Hula. Osiągnął od odległość 133 metrów i po swoim skoku był liderem. Kilka chwil później o metr bliżej wylądował Dawid Kubacki. W obliczu naprawdę dobrych not i gorszych warunków Kubacki przeskoczył jednak Tepesas i Hulę i to on został liderem. Dystans 131 metrów osiągnął z kolei Piotr Żyła. Zaskakująco daleko poleciał Francuz - Vincent Descombes Sevoie, którego wyprzedził dopiero Kofler - to własnie Austriak był na prowadzeniu przed ostatnią dziesiątką drugiej serii. Zaraz potem wyprzedził go Stjernen, a prawdziwą furorę zrobił Markus Eisenbichler. 140,5 metra - najdłuższy jak do tej pory skok podczas sobotnich zawodów wywindował rzecz jasna Niemca na pozycję lidera. Jeszcze dalej poszybował natomiast po chwili Daniel-Andre Tande, który wylądował na 143. metrze. Skok Eisenbichlera wyraźnie zaostrzył rywalizację, bo po chwili oglądaliśmy kolejny lot na odległość ponad 140 metrów. O metr ten dystans przeskoczył Domen Prevc. 140 metrów skoczył później Stefan Kraft, a polski duet na szczycie klasyfikacji stanął przed naprawdę trudnym zadaniem.
Pułapu 140 metrów nie zdołał niestety pokonać Kamil Stoch. Polak poleciał na 137,5 metra - jego sytuację poprawiły nieco dodane punkty za wiatr i niezłe noty sędziowskie. Nie pozwoliło to jednak Stochowi liczyć na miejsce na podium. Po swoim skoku Stoch był czwarty, ale chyba wszyscy polscy kibice liczyli na to, że zawody zakończy lokatę niżej. Oznaczałoby to bowiem, że presję towarzyszącą liderowi udźwignął Maciej Kot. Tak się jednak nie stało. Kot wylądował jeszcze bliżej, na 135. metrze i zawody zakończył za plecami Stocha - na piątej lokacie.
Po znakomitej sobocie i takiej samej pierwszej części niedzieli, końcowy akord zawodów w Klingenthal nie był już tak okazały. Na piątym miejscu zawody zakończył Stoch, wyprzedzając minimalnie Kota. Kubacki był 13., 18. miejsce zajął Hula, a Żyła zakoczył zawody na 20. lokacie.
AD