Poznaliście trasę przyszłorocznego Rajdu Dakar. Ta trasa jest trudniejsza w porównaniu do tego co było przed laty?
Na tym polega Dakar - z roku na rok jest coraz trudniejszy. Wyzwaniem organizatora jest nie tylko nas tam przetransportować, ale przede wszystkim zaskoczyć i postawić nam poprzeczkę tak wysoko, żeby jak najmniejsza część zawodników mogła ją przeskoczyć i dojechać do mety - nie więcej niż połowa startujących.
Czyli nie chodzi tu o to, aby być najszybszym?
Chodzi o to, kto jest najwytrwalszy. Trzeba przygotować się na wszystkie możliwe ewentualności. To, co dzieje się w Ameryce Południowej to przede wszystkim zmiana wysokości - od zera do pięciu tysięcy metrów, zmiana ciśnień, temperatur, wilgotności. Zmienia się też środowisko. Jednego dnia jedziemy po suchym jak pył piasku argentyńskiej pustyni, a następnego dnia po boliwijskich bagnach. To niezwykle wszechstronna próba ludzi i myślę, że z roku na rok ta wszechstronność rozwiera swoją rozpiętość. Jesteśmy poddawani coraz bardziej ekstremalnym warunkom.
Da się w ogóle do tego przygotować?
Od kiedy Dakar organizowany jest w Ameryce Południowej i w wielu wymiarach się ekstremizuje, przygotowanie odbywa się paradoksalnie głównie w sferze psychicznej. Trening fizyczny, wytrzymałościowy, umiejętności techniczne, przygotowanie sprzętu i drużyny - to są oczywistości. Największym wyzwaniem jest jednak przygotowanie swojej psychiki do takich ekstremów, jakie nas czekają. Mózg ludzi, którzy żyją, tak jak my, na terenach bardziej nizinnych pracuje sprawnie do około dwóch, dwóch i pół tysiąca metrów wysokości. Powyżej 2,5 tysiąca metrów mózg przestaje normalnie pracować i zaczyna się odejście od normalności - tym większe, im wyżej się znajdujemy. Od 3,5 tysiąca metrów między naszą świadomością a otoczeniem zaczyna się pojawiać taka pończocha, później jest skarpeta. Zaczynamy znajdować się w takiej trochę wirtualnej rzeczywistości. Od tego, jak będziemy przygotowani między innymi do tego, zależy nasza sprawność na tych wysokościach.
Pewność siebie podczas wyścigu może zbudować doświadczenie?
Właśnie kończyłem formułować teksty przewodnie do kalendarza na przyszły rok. W kolejnych miesiącach wpisywałem różne przemyślenia, które wynikają z mojego doświadczenia życiowego. Jedno z nich dotyczy bólu. Ból w Rajdzie Dakar jest nieunikniony. Można tylko czasem przewidzieć jego skalę i się na niego przygotować.
Twoje doświadczenie sprawia, że ty wiesz, czego się możesz spodziewać. Lepsze jest to, czy ułańska fantazja młodego kierowcy, który nie wie za bardzo, co się będzie działo?
Właściwie nigdy Dakaru nie zwyciężają "młodzi ułani". Są wyjątki od tej reguły - przykładowo ostatnio zwyciężył Australijczyk Toby Price, dość młody zawodnik. Trochę zastanawia mnie jego dalsza kariera, bo o ile w Dakarze wygrał i był znakomity - właśnie taką lekko ułańską fantazją - o tyle zupełnie inaczej stało się teraz w mistrzostwach świata. Z tym nie poradził sobie zupełnie, nabawił się kolejnych kontuzji. Myślę, że Dakar to jest zawsze przede wszystkim gra doświadczenia.
Dla ciebie będzie to szczególny rajd, bo jedziesz też ze szczególnym numerem, zostałeś doceniony przez organizatorów.
Organizator Dakaru ma prawo przyznawania numerów i jest taka reguła, że pierwsze numery startowe dostają zwycięzcy z poprzednich lat oraz zawodnicy, którzy są klasyfikowani najwyżej w historii. Rzeczywiście, jeśli połączyć puchary świata i Dakar mam najwięcej punktów i jestem najwyżej sklasyfikowanym zawodnikiem w historii. W uznaniu tego dostałem pierwszy numer startowy, który jest czymś w rodzaju pole position. Z drugiej strony trzeba też pamiętać, że w sposób bezdyskusyjny pokazuje to pozostałym kogo trzeba "bić". "Bij mistrza" - wiem, że będę miał wszystkich przeciwko sobie.
Ale będziesz miał też kogoś, kto będzie z tobą - partnera. Po raz pierwszy będziecie jechać razem.
Od wielu lat przyglądałem się zawodnikom w Polsce. Wśród tych, którzy jeżdżą długi dystans, najwyższym szacunkiem obdarzam trzech, może czterech zawodników, którzy faktycznie poszli w moje ślady - z reguły są o połowę młodsi, ale już dojrzali. Jeden z tych zawodników, Kamil Wiśniewski jedzie ze mną na Dakar. Niesamowicie się z tego cieszę. To trochę tak, jakby jechali ojciec z synem.
Skoro jesteśmy przy temacie ojcostwa - to prawdziwe, biologiczne, nie będzie ci przeszkadzać? Ryzyko nie jest nieco większe?
Jestem ojcem od kilku miesięcy i pomału czuję pewien rodzaj odpowiedzialności. Nie ścigam się tylko dla swojego własnego rezultatu i satysfakcji, ale też ścigam się z pewnym rodzajem odpowiedzialności za dziecko, które przyszło na świat i któremu chciałbym przekazać jak najwięcej doświadczeń, jakie zebrałem w życiu. Nie chcę go oczywiście zmuszać do tego, żeby był taki jak ja, jak mama czy ktokolwiek inny. Daję mu wiele różnych wyborów, ale też wiedzę, doświadczenie i świadomość tego, jakich wyborów w życiu dokonujemy. Mam wobec Gniewka ogromne nadzieje, a żeby móc te nadzieje jakkolwiek zrealizować muszę mieć na to szansę, czyli żyć. Nie mam zamiaru się na Dakarze zabić, mam zamiar ścigać się do granic percepcji ryzyka - zarządzać ryzykiem.
Za kilka dni w Tauron Arenie wielkie wydarzenie, przyjedzie Tadeusz Błażusiak. Jeżeli chodzi o jeżdżących na krótkich dystansach - to taki zawodnik, którego wziąłbyś na Dakar?
Tadka wziąłbym wszędzie i do każdej roli dlatego, że to jest facet, który pokazał, że Polak potrafi w tym najlepszym wymiarze sportowym. Jak tylko zmienił trial na SuperEnduro, natychmiast wybrał się do Stanów Zjednoczonych, gdzie przez wiele lat pokonywał wszystkich. Wracał do Europy na Erzbergrodeo, czyli najtrudniejsze zawody motocyklowe na świecie i wygrywał je pięć razy z rzędu. Tadek jest genialnym zawodnikiem i prawdę powiedziawszy te najbliższe zawody, z mojej strony to jest jakiś rodzaj hołdu dla wielkiego sportowca, jakim jest Tadek Błażusiak. Na dodatek jest on związany z Krakowem, Nowym Targiem, Małopolską. Jakieś trzy lata temu wpadłem na pomysł, żeby mistrzostwa świata SuperEnduro z Łodzi, a później z Gdańska przenieść do Krakowa. Właśnie po to, żebyśmy mogli wszyscy pokłonić się Tadkowi, jako wielkiemu sportowcowi i nacieszyć się wielkim sportowym widowiskiem.
Będziecie się ścigać?
Ja z Tadkiem? Być może kiedyś w Dakarze. W Krakowie nie będziemy się ścigać, bo to zawody w jego dyscyplinie i mogłoby to śmiesznie wyglądać. To nie oznacza jednak, że wartość będzie mniejsza. Wręcz przeciwnie - wartość będzie jeszcze większa. W dzisiejszych czasach pokazanie, że ktoś inny jest wielki nie umniejsza wcale mojej wielkości. Uważam, że Tadek jak wielki sportowiec zasłużył na to, żebyśmy pokłonili mu się mocno i głęboko. Uzyskał gigantyczny wynik - sześć mistrzostw świata, pięć zdobytych Erzbergów, wygrane X-Games. To pierwszy Polak, który dokonał niezwykłych rzeczy w jednej z najtrudniejszych dyscyplin motorsportu.
Rozmawiał Kuba Niziński