Wyjeżdżam ze stacji benzynowej na ul. Wielicką. Tu zawsze jest duży ruch, niedaleko supermarket, dużo małych sklepików, McDonald's. Na schodach między cukiernią a mięsnym leży mężczyzna. Nie rusza się, leży twarzą w śniegu. W ręce ma kawałek kiełbasy, na chodnik spadła nadgryziona bułka. Obok przechodzą ludzie, dużo ludzi, nikt się nie zatrzymuje. Stoję na światłach przy wyjeździe na Wielicką i nie mogę cofnąć, ani zawrócić. Koleżanka dzwoni na 112. Zmienia się światło, muszę ruszać, ale jeszcze skręcając patrzę, czy ktoś podszedł do leżącego. Nikt.
Dyżurująca pyta, czy mężczyzna oddycha
- Nie wiem - koleżanka usiłuje przekrzyczeć uliczny ruch - jesteśmy w samochodzie, już dwa światła od miejsca zdarzenia -
- A czy ktoś już wzywał karetkę ? -
- Nie mam pojęcia, ale chyba nie, bo wszyscy mijali go obojętnie -
Pani ze 112 zapisuje nazwisko zgłaszającej i wysyła karetkę. Tym razem się udało, bo akurat musiałam zatankować i znalazłam się właśnie w tym miejscu i w tym czasie.
Mieszkam na granicy Kazimierza i Grzegórzek, gdzie mnóstwo zaułków, zakamarków, zarośli i bezdomnych. Większość z nich znam z widzenia. Niektórzy są sympatyczni, jak "radiowiec" - to siwy dziadzio z brodą św. Mikołaja, który pcha wielki wózek z dobytkiem. Na szczycie piramidy pudełek, zawiniątek, ubrań, garnków, stoi tranzystorowe radio, którego dziadek zawsze słucha. Inni są groźni i budzą strach jak ci, którzy - wiecznie pijani - awanturują się i biją w pobliżu punktu skupu złomu.
Pamiętam, wiele lat temu, kloszardów w La Rochelle. Piękny staruszek, jak ożywiony autoportret Leonarda, grupa młodych ludzi z kilkoma psami. Siedzieli w porcie i pili od rana wino. Czasem ktoś się zatrzymywał i wrzucał do leżącego kapelusza monety i banknoty.
- Nie dawaj im pieniędzy - Isabelle złapała mnie za rękę - oni dostają ubranie, jedzenie, mają się gdzie umyć i przenocować, pieniądze wydają na wino -
- I co z tego - mówię - niech wypiją moje zdrowie -
Tylko tam było ciepło, tu jest zimno i każdy może na mrozie zasnąć i już się nie obudzić. Dlatego rozglądajmy się wokół i nie bądźmy obojętni.
Mój golden retriever uratował dwóch bezdomnych. Pierwszego wypatrzył na śmietniku, daleko od chodnika. Był 20-stopniowy mróz i człowiek schował się między kontenerami. Pies poczuł go i zaczął szczekać, pokazując pyskiem- niewidocznego z ulicy - bezdomnego. Był już pokryty szronem i gdyby nie mój pies, nie przeżyłby najbliższej godziny.
Innym razem, kiedy wyszłam z nim około północy na spacer, odnalazł za gęstym żywopłotem, śpiącego pod krzakami pijanego. Zadzwoniłam na policję. Oddzwonili później, dziękując za uratowanie temu mężczyźnie życia. Było około zera i do rana z pewnością byłoby po nim.
Podobno ten kto ratuje życie, ratuje cały świat. Tak więc mój golden dwa razy uratował cały świat.