Koncert już się odbył, ale dyrekcja Filharmonii Krakowskiej zdecydowała, aby 3 maja, o godz. 19.30, a więc w poniedziałek, na kanale YT tej instytucji, koncert został udostępniony widzom i to nieodpłatnie. Jest więc okazja, by posłuchać znakomitej muzyki w bardzo dobrym wykonaniu. Bo trzeba przyznać, że Chór Filharmonii Krakowskiej brzmi tu bardzo dobrze (przygotowanie Piotr Piwko), a Maciej Tworek jest jednym z dyrygentów, który – co już wielokrotnie podkreślałam – znalazł klucz do muzyki Krzysztofa Pendereckiego. Także do muzyki chóralnej.

Miałam szczęście, bo parę dni temu, będąc w Akademii Muzycznej, która przypomnę, że przyjęła imię Krzysztofa Pendereckiego, spotkałam właśnie Macieja Tworka. Opowiedział mi o tym koncercie, o przygotowaniach i o nagraniu. Mówił przede wszystkim o niezwykłym pięknie muzyki chóralnej Krzysztofa Pendereckiego, o harmonii głosów, o ciągłym odkrywaniu tego piękna na nowo. I ja się z nim całkowicie zgadzam. W muzyce na chór a’cappella nic się nie da ukryć, tu wszystko jest jak na dłoni. Nie ma orkiestry, za którą można się schować, są tylko głosy. I tu od razu słychać mistrzostwo w sztuce komponowania Krzysztofa Pendereckiego.

Na przykład „Agnus Dei” z „Missy brevis”. Niezwykły temat, przepięknie rozwiązany harmonicznie, z całą paletą kolorystyczną, która bardzo mocno zakorzenia ten utwór w tradycji, a jednak otwiera przestrzeń dla nowoczesności. Piękny przykład tego, co kompozytor powtarzał wielokrotnie, że „utwór musi być jak drzewo, podwójnie zakorzenione, i w ziemi, i w niebie” To zupełnie inna kompozycja niż napisane 40 lat temu „Agnus Dei” z „Polskiego Requiem”, poświęcone pamięci zmarłego wówczas, kardynała Stefana Wyszyńskiego. To „Agnus Dei”, o którym kompozytor mówił, że napisał je w ciągu paru godzin, poruszony informacją o śmierci kardynała, też zabrzmiało na koncercie i też zaskoczyło mnie swoją nadal przejmującą wymową. Co ciekawe „Agnus Dei” jest także bardzo popularne w wersji instrumentalnej i często w takiej formie brzmi na estradach.

Mówiąc o koncercie Chóru Filharmonii Krakowskiej, chciałam zwrócić uwagę na utwór mający blisko 60 lat – to „Stabat Mater”. Kompozycja, na trzy chóry, została napisana na zamówienie Polskiego Wydawnictwa Muzycznego z okazji 15-lecia tej oficyny. Dyrektor wydawnictwa Tadeusz Ochlewski, zdecydował się zaryzykować i zamówić w 1962 roku utwór u 29-letniego, zdolnego kompozytora. Kompozycja, jak często powtarzał Krzysztof Penderecki, powstała niemal w parę godzin na plaży, w Juracie. Ale te słowa kompozytora poddaje w wątpliwość Mieczysław Tomaszewski, który w książce „Penderecki bunt i wyzwolenie” uważa, ze Penderecki wykorzystał szkice, jakie zostały mu z czasu pisania „Psalmów” i tylko w taki przypadku przystosowanie tych szkiców mogło odbyć się na plaży. Niemniej „Stabat Mater” zabrzmiała po raz pierwszy w Warszawie na uroczystościach PWM i od razu uznana została za niezwykłą kompozycję.

Cztery lata później utwór ten wszedł w skład „Pasji wg św. Łukasza”. Muszę się przyznać, że z biegiem lat wywiera na mnie coraz mocniejsze wrażenie. Jest w tej kompozycji ogromny ładunek emocjonalny, a za każdym razem odkrywam w niej coś nowego. W utworze tym można wysłyszeć, i echa chorału gregoriańskiego, i awangardowe klastery, i klasyczne trójdźwięki, i akordy dwunastotonowe. Czyli, i tradycja, i awangarda w jednym. Przy czym te środki w niezwykły sposób przekazują dramatyzm przedstawionego tematu: rozpacz Matki po ukrzyżowaniu Jezusa.

Koncert trzeba rozpatrywać jeszcze w innym wymiarze. Bo przecież Maciej Tworek, to krakowski dyrygent, którego Krzysztof Penderecki wybrał na swojego wieloletniego współpracownika, z którym wspólnie przygotowywał koncerty na próbach i z którym w ostatnich latach często wspólnie występował. Jak na przykład podczas koncertu Filharmonii Krakowskiej z okazji 85. urodzin kompozytora, który odbył się w kościele św. Katarzyny, gdzie Mistrz zadyrygował pierwszą częścią „Credo”, przekazując następnie batutę Maciejowi Tworkowi. To przekazanie można było odczytać jako symboliczny gest.

Ale ten inny wymiar czwartkowego koncertu dotyczył także tego, że w pewien sposób Filharmonia Krakowska, to zespół związany z Krzysztofem Pendereckim. Nie mam tu na myśli tylko tego czasu, kiedy kompozytor pełnił w tej instytucji funkcję dyrektora artystycznego (przypomnę, że to były lata 1988-1990), ale podkreślam to w znaczeniu ogólnym. Bo właśnie na tej estradzie w 1958 roku zabrzmiała jego dyplomowa kompozycja, która dziś znana jest pod tytułem „Epitaphium. Artur Malawski in memoriam”, stąd wyruszył w zawodową drogę i na tej estradzie często występował. Zabierał też zespoły Filharmonii Krakowskiej na różnego rodzaju festiwale. Szczególnie upodobał sobie chór, a zwłaszcza Chór Chłopięcy, który wraz z Mistrzem zjeździł niemal cały świat prezentując „Pasję wg św. Łukasza”.

Krzysztof Penderecki w swojej artystycznej drodze wykonał wiele zwrotów, stworzył awangardę, staną na jej czele, a potem ją porzucił. Choć właściwie mówił, że nie porzucił, tylko pozostał wierny muzykę, od której awangarda odeszła. Pamiętam, jak w jednym z wywiadów kompozytor tłumaczył, że jedynie muzyka na chór a’cappella, a właściwie sposób jej pisania, zawsze jest w jego twórczości taki sam. Twierdził, że głos ludzki to najtrudniejszy instrument i można na niego pisać dopiero wtedy, jak się zgłębi jego tajniki. Podkreślał, że w muzyce chóralnej emocje są inne niż w muzyce instrumentalnej, że jest w niej pewnego rodzaju, powaga, zaduma i refleksja.

I właśnie taki był ten koncert. Refleksyjny, pełen zadumy. Bo też artyści śpiewali w hołdzie swojemu Mistrzowi.