Drewniane jachty, takie jak Dunajec, to coraz rzadszy widok w portach. Dlatego sądecka łódź się wyróżnia, a już na Bałtyku budzi automatyczne skojarzenia z Sądecczyzną i Podhalem.
Mimo sentymentu wysokie koszty utrzymania łodzi doprowadziły do wystawienia jej na sprzedaż
"Chcielibyśmy około 200 tys., bo za 180 tys. można byłoby kupić łódkę mniejszą troszkę, która w utrzymaniu byłaby dużo tańsza" - mówi Wojciech Król, prezes Sądecko-Podhalańskiego Okręgowego Związku Żeglarskiego.
Na razie jednak takie plany, to dzielenie skóry na niedźwiedziu, bo od ponad dwóch miesięcy nikt poważnie nie zainteresował się ofertą.
"Myślę, że to musiałby być jakiś miłośnik, koneser takiego sprzętu pływającego" - tłumaczy Adam Gracz, wiceprezes związku.
Niełatwo znaleźć takiego konesera, a dodatkowo łódź mimo swej urody i dzielności jest pozbawiona wygód, które stały się na jachtach standardem
"Nie jest najgorzej, ale nie ma luksusów. Ludzie w dzisiejszych czasach oczekują, że będzie każdy miał swoją kabinę, prywatność, łazienkę, a tam jednak jest bardziej spartańsko" - mówi żeglarka Małgorzata Wojdyła.
Z tego powodu mniej osób korzysta z rejsów i łódź nie może na siebie zarabiać. W związku żeglarskim tli się jednak jeszcze nadzieja na to, że Dunajec pozostanie w rękach sądeczan.
Żeglarze zamierzają poszukać sponsorów i zachęcać do rejsów na pokładzie Dunajca. Już wiadomo też, że sądecki jacht w tym roku wypłynie na morze. Planowane są rejsy po Bałtyku i na Wyspy Owcze.