W latach 60. ubiegłego wieku - gdy wagonik kolejki linowej dojeżdżał do stacji na Kasprowym Wierchu - niemal zawsze ktoś "lepiej zorientowany", wskazując Żleb pod Palcem, wyjaśniał, że tu, podczas wojny, tatrzański kurier, uciekając przed zasadzką Gestapo, wyskoczył na nartach z jadącego wagonika. Niemcy zaczęli strzelać, spuścili psy - jednak odważnemu góralowi udało się wyjść cało z opresji. Był to Józef Uznański, znany górski ratownik.

Historia ta weszła do kanonu bohaterskich wyczynów Polaków pod niemiecką okupacją. Doczekała się nawet ekranizacji w filmie "Znicz Olimpijski" zrealizowanym w 1970 r. Występujący w scenie skoku kaskader Krzysztof Fus, przypłacił swój skok pobytem w szpitalu. Również Antoni Kroh znał tę opowieść, kiedy w 1967 r. zaczynał pracę w Muzeum Tatrzańskim. Jako świeży pracownik musiał oczywiście zapłacić frycowe.

Pewnego dnia wskazano mu mężczyznę w goprowskiej kurtce, "że to właśnie on wyskoczył z kolejki, więc żebym jako historyk wypytał go o szczegóły i opracował je naukowo" - napisał w wydanej w 2013 r. książce "Sklep potrzeb kulturalnych po remoncie". Kroh zaczepił wskazanego mężczyznę, wyłuszczył, że chciałby ustalić pewne fakty związane z jego wyczynem. "Spojrzał na mnie uważnie, podumał chwilę, sapnął, sprężył się wewnętrznie, a następnie zapytał: – Fces w kufe? – Dziękuję, nie – odpowiedziałem uprzejmie. Na tym zakończyła się rozmowa, pozostawiając zrozumiałe uczucie niedosytu" - wspomina etnograf.

W zaspokojeniu ciekawości Kroha pomocna okazała się kierowniczka działu oświatowego w Muzeum Tatrzańskim Róża Drojecka, mieszkająca w Zakopanem od 1942 r. Wyjaśniła młodszemu koledze, że: "Józek był bardzo przystojnym chłopcem i wielkim narciarskim talentem. Gdyby nie wojna, na pewno zostałby olimpijczykiem. A baby na niego leciały, jeszcze jak. Na Kasprowym Wierchu był posterunek Grenzschutzu, dowodził nim jakiś poczciwy Tyrolczyk, który miał córkę".

Opowieść Drojeckiej przypominała nieco pewien szekspirowski dramat. Tyrolczyk, zorientowawszy się w rozwoju wydarzeń, dopadł Uznańskiego na Krupówkach i odbył z nim zasadniczą rozmowę. "Powiedział, że osobiście nic do niego nie ma, nie ma też nic przeciwko Polakom, ale jest wojna; jeśli Gestapo się dowie, to dziewczyna skończy w Oświęcimiu za Rassenschande, Józka rozwalą, a jego samego wyślą na front wschodni, skąd się nie wraca. Kochasz dziewczynę, to jej nie narażaj. Skończy się wojna, róbcie sobie co chcecie, ale teraz poczekajcie. Nie ty jeden ją kochasz".

Drojecka podkreśliła, że "było to bardzo rozsądne postawienie sprawy, ale gadajże tu z młodym o rozsądku, a jeszcze w tych kwestiach". Niewiele później - gdy Tyrolczyk dowiedział się, że młodzi "kręcą nadal" - postanowił dać Uznańskiemu nauczkę. "Udał że wyjeżdża, córka zawiadomiła Józka że, jak wy to dzisiaj elegancko mówicie, dziupla wolna, próchno się wysypało. Józek wsiadł do kolejki. Tymczasem tato zaczaił się z trzema kamratami, żeby mu spuścić manto. Józek wjechał na górę, zobaczył kto na niego czeka, otworzył okno wagonika, trzymając się zewnętrznej barierki wysiadł na drugą stronę, a zanim trzej panowie obiegli budynek, przypiął narty i śmignął im przed nosem na Halę Gąsienicową do Brońci Bustryckiej. Gdyby go chcieli zastrzelić, zrobiliby to bez trudu, mieli go jak na patelni, ale nie myśleli robić mu krzywdy, tylko przepłoszyć. Oczywiście, to nie byli żadni gestapowcy, tylko grenzschutze, Tyrolczycy, zwyczajni ludzie" - opowiadała Krohowi Róża Drojecka.

Po wojnie Uznański był narciarzem i ratownikiem, brał udział w trzystu akcjach, jako pierwszy w Tatrach Polskich zjechał w szelkach Grammingera, wyszkolił Cygana pierwszego psa lawinowego. Skokiem się nie chwalił aż do momentu, gdy w Zakopanem zjawiła się delegacja francuskich ratowników górskich.

"Józek się nimi zajmował, wjeżdżali na Kasprowy, pewnie wcześniej trochę wypili. Francuzi jak to Francuzi, zadzierali nosa, że we Francji wszystko większe i lepsze, więc Józka zeźliło, chciał im nosa utrzeć, opowiedział o tym skoku do żlebu" - relacjonuje opowieść Drojeckiej autor "Sklepu potrzeb kulturalnych…". "Francuzów zatkało, kazali sobie powtórzyć, napstrykali zdjęć, a potem w jakiejś francuskiej gazecie ukazał się wielki artykuł o Józku i jego bohaterskim wyczynie, związek byłych Maquis (członków francuskiego ruchu oporu - PAP) dał mu jakąś honorową odznakę" - wspominała Drojecka.

"Jak się nasi podskakiewicze dowiedzieli, że mają w Zakopanem takiego bohatera, zaczęli na wyprzódki o nim wypisywać coraz to nowe dyrdymały, poszło jak lawina, niepodobna było się wycofać, bo trzeba by odesłać Francuzom order, a to już byłaby gruba kompromitacja" - wyjaśniła rozwój legendy. "Teraz Józek jest bohaterem narodowym, nie ma innego wyjścia, udziela wywiadów, ale jak go zaczepi o ten skok zakopiańczyk, to się denerwuje. Wziął cię za miejscowego, powinieneś się cieszyć. Myślał, że znasz całą prawdę i sobie z niego dworujesz" - podsumowała krótką rozprawę Uznańskiego z Krohem.

Autor "Sklepu potrzeb kulturalnych w remoncie" uściśla jeszcze jeden element historii. Uznański nie był kurierem tatrzańskim - przenoszącym dokumenty i przeprowadzającym ważnych ludzi z okupowanego kraju na Węgry. Sam "mówił o sobie, że był łącznikiem, nie kurierem". Potwierdza to również opracowanie znawcy zagadnienia Wincentego Galicy. Nie można jednak odmówić Uznańskiemu odwagi i brawury - w Sylwestra 1944 r. wspólnie z innym żołnierzem AK Janem Krupskim, wtargnęli na odbywający się w Murowańcu niemiecki bal, by odśpiewać tam dwie zwrotki "Mazurka Dąbrowskiego".

Po wojnie schwytało go NKWD, ale udało mu się uciec. Wrócił do Zakopanego w 1952 r., ukrywał się jeszcze przez następne dwa lata. Od 1957 r. był ratownikiem tatrzańskim, taternikiem, członkiem Klubu Wysokogórskiego w Zakopanem, instruktorem narciarskim PZN, a i przewodnikiem tatrzańskim. Józef Uznański zmarł 20 lutego 2012 roku. Miał 87 lat.

 

PAP/bp