Bo tak naprawdę nie jest ważne jakie pomniki wystawią nam po śmierci, ale jakie - sami sobie - wystawimy własnym życiem.
Na ul. Szerokiej stanęła ławeczka - pomnik Jana Karskiego. Jedna z wielu takich ławeczek w Polsce i na świecie. I nic dziwnego, bo to postać niezwykła, a kto nie zna jego życiorysu, niech się spali ze wstydu i natychmiast uzupełni braki w edukacji.
Jednak nie chodzi mi o samego Karskiego, ale o taki właśnie sposób upamiętniania wielkich ludzi, który niektórych obrusza. Wolą widzieć bohaterów na cokołach, wysoko ponad ludźmi, w dumnych pozach. Na takiej ławeczce może przysiąść przecież każdy. I turysta rozmawiający przez telefon i lump z flaszką.
W Budapeszcie jest półokrągły mostek. Stoi na nim Imre Nagy i patrzy na budynek parlamentu. Obok pomnika zawsze są tłumy turystów, robią sobie z nim zdjęcia. Kiedy stanęłam na tym mostku, miałam wrażenie, że nie stoję obok pomnika, ale obok żywego człowieka, który chce mi opowiedzieć swoją historię. Czy byłoby podobnie, gdybym stanęła pod cokołem? Pewnie nie.
W Polsce takim pierwszym " uczłowieczonym" pomnikiem był krakowski Mickiewicz. Choć w sprawie jego wartości artystycznej trwa spór odwieczny, krakowianie pokochali " Adasia", bo tak go wszyscy nazywają. Od zawsze umawiano się pod Adasiem. Oparci o figury alegoryczne odpoczywali turyści, drzemali zmęczeni alkoholem, całowali się młodzi. I dobrze.
Mamy coraz więcej ławeczek pomnikowych. Upamiętniają poetów, pisarzy, aktorów, bohaterów narodowych, wybitnych Polaków, ale nie tylko. Są ławeczki Józefa Szwejka, pary Kaszubów, ogrodnika, Karolinki i Karlika, czy studenta.
Nie ma się o co obrażać. Lepiej usiąść na chwilę. Na chwilę wyłączyć się z pędzącego obok nas świata.