Wielokrotnie o tym z nim rozmawiałam i wiem, że nie lubi celebrowania urodzin, uważa to za wypominanie wieku. Dlatego – w przeciwieństwie do jego fanów – nie znosi jubileuszy, bo jak zauważa „nie ma się z czego cieszyć”. Twierdzi, że jest poza czasem. Powiedział mi wiele lat temu: „Wolę patrzyć w przyszłość. Nie mam poczucia upływu czasu. Z młodymi rozmawiam na równi, jak młody. Po co mi mój wiek wypominać. Jestem oderwany od czasu. Nie lubię czasu w życiu”.

Przez ponad 60 lat działalności kompozytorskiej Zygmunt Konieczny napisał setki utworów. Pytany przeze mnie do jednego z prasowych wywiadów czy jest zadowolony z siebie, jako kompozytor odpowiedział: „Zadowoleni są tylko wariaci. Dzięki muzyce miło mi się żyło. Komponowanie jest jak rozwiązywanie rebusów: siadam nad pustą kartką i układam szarady. Udało mi się z tej rozrywki uczynić zawód. I to jest mój największy sukces”.

Co ciekawe: dzięki komponowaniu, nigdy nie pracował na tzw. etacie. Zawsze wolny, w biegu, nieskrępowany, do tego dowcipny, szarmancki, skromny, zawsze tryskający dobrym humorem. Do dziś można go spotkać koło godz. 13, w kawiarni Vis-à-vis, na Rynku w Krakowie. To tam właśnie zostawia mu się informacje, przekazuje zaproszenia, to tam można wpaść, by z nim porozmawiać.

Wiele z utworów Zygmunta Koniecznego zyskało ogromną popularność, jak chociażby piosenki śpiewane przez Ewę Demarczyk: „Karuzela z Madonnami”, „Tomaszów”, „Groszki”, „Grande valse brillante”, „Czarne anioły”, „Taki pejzaż”. Wszystkie te utwory plus kilka innych znalazło się na czarnej płycie , w sumie 12 piosenek Zygmunta Koniecznego śpiewanych przez Ewę Damarczyk. Płyta stała się wielkim przebojem, do dziś określana jest jako kultowa, a kompozytor twierdzi, że to właśnie ona zbudowała go jako twórcę.

Zresztą Ewa Demarczyk i Zygmunt Konieczny, którzy wyszli z Piwnicy pod Baranami, słynnego nie tylko w Polsce kabaretu literackiego prowadzonego przez Piotra Skrzyneckiego, wiele sobie zawdzięczają. Zygmunt Konieczny dzięki Demarczyk stał się znanym kompozytorem, zaś Ewa Demarczyk, dzięki niemu mogła pokazać swój niezwykły talent i możliwości wokalne oraz interpretacyjne. Ich wzajemna artystyczna fascynacja trwała dziesięć lat. Wspominając tamten czas, kompozytor powiedział mi o Ewie Demarczyk: „Ona miała wszystko, co potrzeba. Przede wszystkim charyzmę i niezwykłą skalę głosu. Jej interpretacje były wspaniałe, pełne ekspresji i wirtuozerii. Wiedziałem, że piszę dla artystki, która ma ogromne możliwości wokalne. To było dla mnie fascynujące”.

Zygmunt Konieczny skomponował muzykę do kilkudziesięciu filmów m.in.: Wajdy: „Krajobraz po bitwie”; Konwickiego: „Jak daleko stąd jak blisko”, „Dolina Issy", „Lawa"; Kondratiuka: „Skorpion, panna i łucznik”; Kolskiego: "Pogrzeb kartofla", "Jańcio Wodnik", "Grający z talerza", "Historia kina w Popielawach", "Pornografia", "Jasminum"; czy np. do serialu telewizyjnego sprzed 12 lat „1920. Wojna i miłość” w reżyserii Macieja Migasa. Napisał także muzykę do kilkudziesięciu przedstawień teatralnych, m.in. w reżyserii Konrada Swinarskiego: „Sen nocy letniej”, „Dziady”, „Wyzwolenie”; Andrzeja Wajdy: „Noc listopadowa”, „Biesy", „Dybuk", „Klątwa"; Jerzego Jarockiego: „Wiśniowy sad”, „Portret”, „Mewa”, Krzysztofa Nazara: „Hamlet”, „Nie-Boska komedia” czy Jana Szurmieja „Sztukmistrz z Lublina" według powieści Izaaka Singera (z czego pochodzi słynna pieśń „Grajmy Panu na harfie” spopularyzowana przez Annę Szałapak).

Pisanie muzyki do filmu i teatru – jak mówił mi Zygmunt Konieczny – uczy kompozytora pokory. Przy skracaniu lub jego montowaniu mogą zostać wyrzucone najlepsze fragmenty muzyki. „Nieraz ocieram ukradkiem łzy, bo moja dobra muzyka przepada. Ale tak już jest, że muzyka jest w służbie obrazu. Podobnie bywa w teatrze. Reżyser nawet w ostatniej chwili może wyrzucić pewne sceny, a wraz z nimi i muzykę. Nie powiem dokładnie jak wielki reżyser, przygotowując przedstawienie w Starym, jak wiele mojej muzyki wyrzucił” – tłumaczył śmiejąc się kompozytor.

Zygmunt Konieczny ma wielki dorobek filmowy i teatralny, ale to w piosence, w jej formie, zrobił rewolucję. Odszedł od tradycyjnego traktowania piosenki jako formy zwrotki z refrenem, do mistrzostwa doprowadzając połączenie muzyki z tekstem literackim. Słowo stało się dla niego największą inspiracją i w jego utworach muzyka ilustruje, ale przede wszystkim interpretuje tekst. Przełom estetyczny przypadł na „Karuzelę z Madonnami” do słów Mirona Białoszewskiego, gdzie wiersz wpłynął na formę muzyki. Zygmunt Konieczny bał się reakcji poety i gdy w 1963 roku, w Warszawie, na występ „Piwnicy” przyszedł Miron Białoszewski, był mocno przerażony. Obserwował go, jego reakcje. Widział, jak siedział w kącie, zamyślony, spokojny. Po spektaklu podszedł do Zygmunta Koniecznego i…. powiedział: „podobało mi się, podobało”. Co podobno było wielką pochwałą poety, który uchodził za milczka.

O stylu Zygmunta Koniecznego świadczą: gwałtowny rytm, oscinata, pauzy, perkusyjne akordy, czasem polifonia. Gdy wyliczałam kompozytorowi cechy jego stylu, ten skromnie skwitował: „Być może mój styl wynika z niemożności. Nie mam talentu naśladowczego, nie potrafię czerpać z innych, dlatego muszę wymyślać własne rozwiązania i ciągle je rozwijać. Staram się, aby ta nieporadność była moim walorem”. Trudno tu jednak mówić jakiejkolwiek nieporadności, bo jego warsztat kompozytorski od lat uchodzi za doskonały. Jest doceniany i co zabawne, czasem nieudolnie kopiowany.

O Zygmuncie Koniecznym można by wiele opowiadać. Kiedyś zapytałam go, czy jest szczęśliwy? Odpowiedział: „Szczęście nie istnieje. Bo szczęście to brak nieszczęścia. Lecz brak nieszczęścia wcale nie jest szczęściem. W drugą stronę to nie działa. Pewnie, że bym wolał być sławniejszym kompozytorem. Pisząc kolejne utwory, cały czas zabiegam o większą sławę. Może mi się to uda”.

I właśnie tej jeszcze większej sławy życzę Jubilatowi z okazji urodzin. A do tego dodaję zdrowia i łatwości pisania na kolejne dziesięciolecia.

Wszystkiego dobrego!