Już zdążyliśmy się przyzwyczaić, że od roku 2008 zmierzch na Wawelu ma swoje dźwięki. Organizatorzy Festiwalu „Wawel o zmierzchu” – Zamek Królewski na Wawelu i Grupa Twórcza Castello – postanowili, że w weekendy lipca i sierpnia muzyka będzie rozbrzmiewała na dwóch dziecińcach: znanym i podziwianym – Arkadowym oraz niedostępnym na co dzień dla zwiedzających – Batorego. Ten drugi dziedziniec, nazywany przez historyków sztuki Dziedzińczykiem, był wielkim magnesem tego festiwalu. Nie dość, że nieznany, to jednocześnie o fantastycznej akustyce, idealnej dla muzyki kameralnej. W tym roku jednak, muzyka zabrzmiała tylko na Dziedzińcu Arkadowym, gdzie mogła się zgromadzić wielka publiczność.

Warto także pamiętać, że zmierzch na Wawelu ma swój nastrój. Muzyka rozbrzmiewa w najpiękniejszym momencie, gdy dzień przechodzi w noc, a światło słoneczne zastępowane jest kolorowym sztucznym oświetleniem podkreślającym królewską architekturę Wawelu. Występującym muzykom towarzyszą zaskakujący wykonawcy: śpiewające wawelskie czyżyki, czy bijący zegar przypominający o rytmie historii.

Znając urok „Wawelu o zmierzchu” wybrałam się na koncert inaugurujący tegoroczną 14. edycję festiwalu (20-22 sierpnia). Wielkim magnesem dla mnie była nie tylko atmosfera koncertu, ale przede wszystkim program. Fantastycznie dobrany: trzech kompozytorów, będących symbolem muzyki polskiej XX wieku – Penderecki, Kilar i Górecki a do tego jeszcze Mozart. Utwory tych dwóch ostatnich kompozytorów otrzymały swoją jazzową twarz dzięki improwizacjom pianisty Piotra Wyleżoła. Orkiestrę CORda Cracovia brawurowo poprowadził Sebastian Perłowski. Robił to z tak wielką energią i przekonaniem, że w muzykę włączyła się nawet publiczność. Słowem utwory pięknie powiązała Małgorzata Janicka-Słysz, dyrektor artystyczny festiwalu. Był to bardzo ciekawy wieczór.

Jeśli ktoś sądzi, że Penderecki, Kilar i Górecki, twórcy polskiej awangardy, nie potrafili komponować pięknych melodii, to ten koncert udowodnił, że nie ma racji. Wieczór otworzyły „Trzy utwory w dawnym stylu” Pendereckiego. Przepiękna suita, pełna wpadających w ucho melodii. Złożyły się na nią Aria pochodząca z filmu dokumentalnego „ Passacaglia na Kaplicę Zygmuntowską” z 1968 roku w reżyserii Zbigniewa Bochenka, wspaniale wpisana przez kompozytora melodią i harmonią w kontekst epoki (znane jest też jej wersja wokalna, która brzmi w filmie „ Je t’aime, je t’aime” Alaina Resnais) oraz dwa menuety pochodzące z filmu Wojciecha Jerzego Hassa „Rękopis znaleziony w Saragossie” z 1964 roku. Co ciekawe, kompozytor napisał te utwory i o nich zapomniał. Dopiero po wielu latach postanowił je zebrać w cykl. Pokazuje to podejście Krzysztofa Pendereckiego do muzyki filmowej, którą traktował marginalnie. Jak wiemy odmawiał pisania do filmu, bojąc się, że stanie się jedynie kompozytorem filmowym.

Zupełnie inne podejście do muzyki filmowej miał Wojciech Kilar. Tworzył zarówno przeboje muzyki filmowej, jak i tzw. muzyki koncertowej. I właśnie takie dwa hity tego twórcy zabrzmiały na Wawelu: temat z filmu „Smuga cienia” w reżyserii Andrzej Wajdy oraz przebój sal koncertowych: „Orawa”, arcydzieło z 1986 roku, które swoje prawykonanie miało w zakopiańskim BWA a orawscy górale po wysłuchaniu utworu, na znak przyjęcia do „swoich” nałożyli na głowę kompozytora góralski kapelusz. Od tego czasu „Orawa” stała się niezwykle popularna, co zawdzięcza nieprawdopodobnej energii, harmonii a także nietypowym zakończeniem: okrzykiem orkiestry „hej”. Fragmenty „Orawy” na tym koncercie zabrzmiały dwa razy na bis, a dyrygent zaprosił publiczność do wspólnego wykonania finału utworu. Tak mocnego okrzyku „hej” Wawel jeszcze nie słyszał.

Koncert miał swoją odsłonę jazzową, ciekawie wplecioną w utwory tzw. klasyczne. Zastanawiałam się jak uda się połączyć jazz z „Eine kleine Nachtmusik” Mozarta, najsłynniejszym dziełem tego twórcy, serenadą nr 13, skomponowana w G-dur, w roku 1787 w Wiedniu. Przecież trudno ruszyć takie arcydzieło, taką perełkę, w którym każda nuta jest na swoim miejscu. Dlatego Piotr Wyleżoł improwizację fortepianową wykonał po pierwszej części z tego czteroczęściowego utworu. Właśnie wtedy zaczął mu w grze wtórować zegar, co prezentacji dodało magii.

Inaczej już wyglądała jazzowa improwizacja połączona z „Trzema utworami w dawnym stylu” Henryka Mikołaja Góreckiego. Tu długie dźwięki w utworze prowokowały pianistę do dialogu z orkiestrą i wplatania swojego muzycznego komentarza. Przypomnijmy, że kompozycja Henryka Mikołaja Góreckiego powstała w 1963 roku jako odpowiedź na zarzut Tadeusza Ochlewskiego, przyjaciela kompozytora i jednocześnie dyrektora PWM, że współcześni kompozytorzy nie potrafią już pisać ładnych melodii. Górecki pokazał, że nie tylko potrafi, ale robi to w stylu mistrzowskim.

Ten piękny koncert zakończył się owacją na stojąco. Brawo!