Reżyser zamyka nas na prawie dziewięćdziesiąt minut w klaustrofobicznej przestrzeni, którą tworzy dom rodzinny Adama. Symbolicznie ciasny, w którym panuje duszna od roszczeń i oczekiwań, atmosfera. To miejsce zawężające perspektywę, z którego główny bohater chce się wyrwać i na stałe zamieszkać w Holandii odcinając się na dobre od korzeni. Pozornie łatwy do osiągnięcia cel coraz bardziej oddala się jednak od Adama.

Dom, w symbolicznym sensie, trzęsie się w posadach. Rodzina, choć trzyma się razem, boryka się bowiem z niezliczoną liczbą problemów – ojciec walczy z chorobą alkoholową, zmęczona matka robi co może, by wychować dzieci, najstarsza siostra jest ofiarą przemocy domowej, a młodszego brata od miesięcy trapią niewypowiedziane rozterki. Czy rzeczywiście wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej? Domalewski poddaje znane przysłowie gruntownej rewizji przyglądając się między innymi skutkom emigracji zarobkowej, której ofiarami w „Cichej nocy” stali się nie tylko mężczyźni (nieobecny w domu ojciec i zaślepiony życiem na zachodzie Adam), ale też i czekające kobiety – samotne, zdane na siebie, pozostawione bez opieki i oparcia, zagubione.

Czy można odejść, pozostawiając za sobą potrzebujących najbliższych? Czy mamy prawo do własnego życia? Gdzie kończy się, a gdzie zaczyna granica naszej wolności? Czy można być człowiekiem bez tożsamości? To pytania, które w „Cichej nocy” zadaje Piotr Domalewski na niespełna miesiąc przed prawdziwą wigilią, która odbędzie się w polskich domach – czasie wyjątkowym, zapowiadającym – zgodnie z chrześcijańską tradycją – odrodzenie fundamentalnych wartości. Czasie miłości, pojednania i przebaczenia. Czy nadejdzie on także dla Adama?

 

 

 

 

Urszula Wolak