Tym bardziej więc cieszy fakt, że muzyczne urodziny urządził twórcy krakowski odział Związku Kompozytorów Polskich. I choć Juliusz Łuciuk, skończy 90. lat dopiero za pół roku, muzyczne świętowanie odbyło się ostatniego dnia kwietnia w Filharmonii Krakowskiej, podczas koncertu, który był finałem tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Kompozytorów Krakowskich. Zabrzmiało prawykonanie oratorium „Wzgórze w krainie Moria” do tekstu „Tryptyku rzymskiego” Jana Pawła II. Wykonawcami byli Orkiestra i Chór Filharmonii Krakowskiej pod batutą Pasquale Veleno, solistami zaś: Magda Niedbała (mezzosopran) i Dariusz Siedlik (baryton).
Juliusz Łuciuk komponuje już od blisko 70 lat. Jest autorem m.in.: baletów, oper, pieśni, muzyki filmowej, a także religijnej. Ma na swoim koncie ponad sto utworów. Długo by wymieniać duże i małe nagrody oraz zaszczyty jakimi został uhonorowany. Warto jednak wspomnieć, że otrzymał w 1974 roku, na konkursie kompozytorskim w Monaco Grand Prix za Portrety liryczne. Bardzo interesująca jest droga twórcza tego artysty pełna stylistycznych zwrotów. Od gwałtownego młodego twórcy, który w swoich utworach kazał wykonawcom szarpać struny fortepianu, uderzać w nie pałeczkami po statecznego kompozytora religijnego, który tak jak w prezentowanych właśnie w Krakowie oratorium umiejętnie łączy zdobycze muzyczne różnych epok, tworząc swój tonalny świat kompozytorski.
Kiedy ponad dziesięć lat temu odwiedziłam Juliusza Łuciuka w jego krakowskim mieszkaniu w Nowej Hucie, na osiedlu Kolorowym, gdzie po sąsiedzku zresztą mieszka Bogusław Schaeffer, pogadaliśmy sporo o muzyce naszych czasów. Posłuchałam trochę jego nagrań archiwalnych z koncertów. Dowiedziałam się, że kompozytor czuje się niedoceniony, ale ma poczucie swojej wartości i uważa się za nowatora, który wiele wniósł do muzyki polskiej. – Łuciuk niby się cofa, ale ciągle jednak coś nowego tworzy – podkreślał wówczas kompozytor.
A swoją drogą rodzi się refleksja. Dlaczego jesteśmy pokoleniem, które nie zna twórczości kompozytorów, którzy żyją obok nas? Możemy przegapić Bacha, Beethovena czy Strawińskiego naszych czasów, bo mamy głowę zwróconą wstecz. Dlaczego? Ale to już jest odrębny temat.
Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz