Debiutancki film Bodo Koxa wchodzi na ekrany kin z pokaźnym bagażem festiwalowych laurów, które zdobył w Koszalinie, Wrześni i Tarnowie . Najbardziej cenną jest bez wątpienia Nagroda „Perspektywa” im. Janusza Morgensterna, najtrafniej uzasadnioną – Nagroda Specjalna przyznana na festiwalu tarnowskim: „za niezwykle udane przejście z kina offowego do mainstreamowego”.
Opowiadał mi Włodzimierz Niderhaus, producent „Dziewczyny z szafy”, o swej pierwszej rozmowie z reżyserem, kiedy już zdecydował się finansować jego film. Kox wymienia mu członków swej ekipy realizacyjnej: „Zdjęcia będzie robił X, scenografię Y, a montażem zajmie się Z”. „A kto to jest X, Y, Z?” – pyta producent. „To moi dobrzy znajomi” – odpowiada Kox. „Nie, proszę pana – przerywa mu Niderhaus – skoro ja płacę, to film z panem będą robić moi dobrzy znajomi: Arek Tomiak – zdjęcia, Andrzej Haliński – scenografia, a Milena Fiedler zajmie się montażem”. I właśnie dzięki temu zabiegowi udało się znakomicie połączyć w realizowanym filmie offowy „odlot” w treści opowiadanej historii z profesjonalną formą. Arkadiusz Tomiak został już uhonorowany statuetką Jańcia Wodnika za najlepsze zdjęcia na Prowincjonaliach, podobnie jak Magdalena Różańska, która stała się największym odkryciem tego festiwalu, Wojciecha Mecwaldowskiego nagrodzono Jantarem w Koszalinie, niebawem festiwal w Gdyni, gdzie film Bodo Koxa zapewne znacznie poszerzy ilość swych trofeów. Warto zauważyć jeszcze kreację Piotra Głowackiego, który wcielił się w brata głównego bohatera, a także wyraziste role drugoplanowe: Eryka Lubosa, Magdaleny Popławskiej, Teresy Sawickiej, scenografię – Halińskiego oraz muzykę Joanny Halszki Sokołowskiej i Filipa Zawady.

„Dziewczyna z szafy” to historia dwóch braci. Jednego z nich izoluje od rzeczywistości tzw. zespół Sawanta, czyli poważna dysfunkcja mózgu, drugi porozumiewa się z otoczeniem – z wyjątkiem atrakcyjnych dziewczyn – niemal wyłącznie za pomocą Internetu. Jest jeszcze ich sąsiadka, tytułowa „dziewczyna z szafy”. Film Bodo Koxa to przepiękna opowieść – momentami ogromnie śmieszna, chwilami wzruszająca – o ludzkiej samotność oraz potrzebie bliskości drugiego człowieka. W warstwie fabularnej przypomina nieco – zrealizowanego przed ćwierćwieczem – „Rain Mana” Barry’ego Levinsona, z Dustinem Hoffmanem i Tomem Cruise’em w rolach głównych. Piękny – pełen poezji, a także ogromnego ładunku pozytywnej energii – film. Obejrzyjcie koniecznie!

Jerzy Armata