Choć ze sceny padają nazwy znane nam z tekstu wielkiego stradfordczyka: Dania, Francja, Anglia to jednak opis tarnowskiego „Hamleta” w reżyserii Piotra Waligórskiego należałoby zacząć od tekstu rozpocznynającego słynną serię Georga Lucasa „Gwiezdne wojny”: „ Dawno, dawno temu w odległej galaktyce .. .” Ale to nie odległa galaktyka, ale całkiem swojska Ziemia, choć przypomina nam świat właśnie rodem z gwiezdnych wojen. Za sprawą koncepcji reżysera przenosimy się w przyszłość i to bardzo konkretną. Jest rok 3017 „ rzeczywistość postnuklearna w świecie po zagładzie”- jak wyjaśnia sam reżyser a o której każą nam pamiętać pewne sugestywne elementy scenografii czy kostiumy np. skafandry przypominające jakieś odwłoki owadzie w które czasem i Hamlet wskakuje. 

Jak szekspirowski dramat odnajduje się w tej postnuklearnej rzeczywistości ? 

Wszystkie hamletowskie tematy a więc miłość, walka o władzę, manipulacja, zdrada, zemsta, nieuchronność śmierci nie mają konkretnego czasu , jednej przestrzeni. Ich uniwersalność powoduje, że mogą rozgrywać się w mrocznej przeszłości i mrocznej przyszłości. Ważne jak będą się rozgrywać i jak ważne będzie umieszczenie szekspirowskich bohaterów w takiej a nie innej rzeczywistości dla nas Anno Domini 2017.   

I tu pojawia się problem bo tarnowski spektakl niewiele nam mówi ani o tej postnukleranej rzeczywistości ( elementy scenografii to jednak za mało ), ani o naszej rzeczywistości tu i teraz. Nie specjalnie wciąga nas też w szekspirowską poetykę teatru.

Sam Hamlet (Piotr Hudziak) ani nadmiernie bohaterski ani nadmiernie cyniczny, ani nadmiernie przebiegły… ale ma dar widzenia przeszłości. Hamlet – znów odwołajmy się do samego reżysera, ma dostęp do „anomalii, do wiedzy na temat tego, co się wydarzyło i co się wydarzy”. Ta „anomalia” zwana bardziej swojsko jasnowidztwem to oczywiście dar z tego przyszłego czasu. Sceniczny efekt: krótki błysk, spięcie z mocnym akcentem muzycznym i Hamlet już wie, że to Klaudiusz, obecny król zamordował swego poprzednika a jego ojca.

Nie ma Ducha zamordowanego króla objawiającego synowi straszną tajemnicę swojej śmierci , który wciąga sprytnie Hamleta w zemstę i w grę o tron, który prawnie mu się należy. Ale nie ma też wielu innych postaci: Fortynbrasa, aktorów odgrywających sztukę przez królem, grabarzy. Tych ostatnich wyjątkowo szkoda, bo scena Hamleta z grabarzami to ta właśnie, w której odnajdziemy i słynne memento mori  i danse macabre, no ale czy w rzeczywistości postnuklearanej są one nam jeszcze potrzebne ?

Więc Hamlet mimo swej „anomalii” jest zagubiony, niepewny, rozdarty, mało wyrazisty nawet w słynnym monologu „ być albo nie być”. Nijacy są też jego przyjaciele: Rosencrantz (Aleksander Fiałek) i Guildenstern (Rafał Pietrzak) A przecież przemiana ich z przyjaciół w zdrajców i szpiegów nie jest dla sprawy obojętna i jakże dramaturgicznie mocna. Nawet Horacjo (Kamil Urban) tak bliski Hamletowi wypada - tak sobie.

Poloniusz (Tomasz Piasecki) ojciec Ofelii chciałby zagrać na szekspirowskiej nucie dwoistości postaci, z jednej strony kochający ojciec z drugiej zwykły szpicel króla czy królowej, ale rozwlekłe tempo spektaklu a raczej zupełny brak tego tempa rozmywa i tę postać. Choć wątek miłości Ofelii (Karolina Gibki ) do Hamleta czy tez odwrotnie zajmuje uwagę reżysera to nie na tyle aby Ofelia, poza kilkakrotną zmianą efektownego kostiumu, specjalnie przyciągnęła uwagę nie tylko głównego bohatera dramatu ale i widzów.

Klaudiusz ( Ireneusz Pastuszak) główny przeciwnik Hamleta w końcu zawłaszczył tron po jego ojcu, morderca, tyran ale bez mocy czasem nawet groteskowy w schematycznych gestach jakby ta cała sprawa z dociekliwym czy tez pogrożonym w udawanych odmętach szaleństwa bratankiem ujawniającym jego zbrodnię i zapowiadającym nieuchronną za nią karę, w ogóle go nie interesowały.

Wreszcie Gertruda ( Jolanta Januszówna) matka Hamleta, żona Klaudiusza, mordercy męża, zagadkowa szekspirowska postać rozdarta między miłością do syna a przywilejami jakie może czerpać z władzy, które zmuszają ją nawet do poślubienia w zaledwie miesiąc po śmierci męża, jego brata, nowego władcę. Królowa ze spektaklu Waligorskiego nie żyje oczywiście w cieniu władzy a męża, żyje a raczej egzystuje na krawędzi życia w ogóle, ukryta za rodzajem szpitalnej maski tlenowej, tu przypominającej raczej te spotykane dziś na ulicach Krakowa maski przeciw smogowe, popychająca z trudem statyw z podtrzymującą jej życie kroplówką. Swoją drogą czy w 3017 roku taki sprzęt rodem z wykopalisk archeo będzie jeszcze w użyciu?. Naiwna, manipulowana przez męża, oskarżana przez syna jest strzępem, wrakiem królowej potężnego państwa choć czasem chce na władczynię wyglądać. Cierpi z powodu nieodgadnionej postnuklearnej przypadłości i oskarżeń syna. Niestety ta ciekawa interpretacyjnie propozycja przykryta została bezskutecznymi, choć godnymi podziwu zmaganiami aktorki, z trudem przebijającej się z tekstem przez tłumiącą dźwięki maskę.

Jedynie aktor grający chromego dworzanina Francisca (Jerzy Ogrodnicki) z epizodycznej rólki, tworzy kreacje niemalże na miarę patrona tarnowskiej sceny. Jest wyrazisty, charakterystyczny, groteskowy i żałosny, iście szekspirowski. I choć powtarzalność aktorskich grepsów mogłaby być słabością roli, w tym jednak wypadku zdecydowanie jest jej siłą. 

Duże wrażenie robią w spektaklu kostiumy (Agnieszka Kaczyńska), bardzo efektowne warianty żołnierskich uniformów czy stylizowane suknie Ofelii. Połączone fantazyjnie elementy z różnych stylów, epok trochę na modłę właśnie „Gwiezdnych wojen” czy gothic rock ale w tym wypadku te nawiązania, bo nie kopia, bardzo intersujące. Ciekawie wypada muzyczna strona spektaklu (Piotr Waligórski), choć czasem zagłusza teksty aktorów a także prosta, funkcjonalna scenografia (Wojciech Stefaniak) z ciekawie wygenerowanymi komputerowo elementami.

Tarnowski „Hamlet” zdaje się nie mieć końca ani początku, jego ważkie tematy rozmywają się, nie kończą, nie porywają, nie wstrząsają, nużą.

„Hamlet” arcydzieło sceny elżbietańskiej, jeden z najbardziej ekspresyjnych, głębokich i wielowątkowych dramatów w historii teatru, obnażający tak efektownie i tragicznie zarazem naturę człowieka na tarnowskiej scenie ginie w zimnej, obojętnej, postnuklearnej rzeczywistości. Szkoda.

 

W. Shakespeare „Hamlet” w reżyserii  Piotra Waligórskiego. Premiera Teatr im L. Solskiego  w Tarnowie 26 marca

 

J.Drużyńska