O "Mszy" Artura Żmijewskiego, znanego artysty sztuk wizualnych lubiącego twórcze prowokacje, ale niebanalnego - głośno było trzy lata temu, kiedy pokazał swoją inscenizację w warszawskim Teatrze Dramatycznym. Pomysł zrodził się - jak podkreślał artysta - w czasie żałoby narodowej po katastrofie prezydenckiego samolotu w 2010 roku, kiedy zamknięte były przybytki sztuki, w tym teatry. Czy "wyłącznie religijny rytuał może wyrazić ból wspólnoty? Nie tylko ból, ale i wszelką zadumę, i wszelką radość - pytał artysta w programie do warszawskiej inscenizacji i uzasadniając podjęcie tematu, dodawał - "skoro jest tak ważny i uniwersalny, to teatrowi nie wolno tego rytuału przemilczeć".

O spektaklu głośno było przed jego wystawieniem i po, bo faktem jest, że jeszcze nikt mszy katolickiej w skali 1:1 w teatrze nie próbował odtworzyć. Krytycy i znawcy współczesnej sztuki przeanalizowali dogłębnie pomysł artysty, rozbierając go na czynniki pierwsze. Jedni z uznaniem wypowiadali się o zamierzeniu wzięcia na warsztat jednego z najbardziej znanych w naszym kraju "scenariuszy", jakim jest właśnie tekst liturgii mszy katolickiej i powoływali się na twórców awangardy teatralnej z Artaudem, Grotowskim i Kantorem na czele, którzy mierzyli się z sacrum, także z elementami liturgii w swoich dziełach. Inni - podkreślali, że próba uczynienia z teatru świątyni odpowiadającej sile i znaczeniu Kościoła  -  co z pewnością było zamysłem artysty - i prowokowania teatralnych widzów do identycznych zachowań, jakie są udziałem uczestników mszy w kościele - nie może się udać.
W odgrywanej w teatrze mszy brakuje bowiem tego, co jest warunkiem jej mistycznego przeżywania, czyli wiary.

 

Po trzech latach Żmijewski wraz ze współautorem inscenizacji Igorem Stokfiszewskim powraca do pomysłu i pokazuje "Mszę" w Krakowie w Starym Teatrze. Po raz kolejny autor głośnego artystycznego manifestu "stosowane sztuki społeczne", w którym postuluje rozwiązania zmierzające do przywrócenia sztuce społecznej skuteczności, sprawdza czy uda się pobudzić widza do takich samych reakcji i działań, które, sprowadzone niemalże do podświadomych odruchów, każą mu w odpowiednim momencie mszy w kościele wstawać, klękać, wykonywać znak krzyża, modlić się.
 

Nic z tego. Widz, wygodnie rozpostarty w teatralnych pluszowych fotelach ogląda znany mu scenariusz, ale nie jako rodzaj religijnego przeżycia, ale teatralne widowisko, głośne z publicznej o nim dyskusji w kontekście pytań o granice wolności sztuki i artysty.

Teatralny widz krakowskiej "Mszy" ożywia się wprawdzie w tych momentach znanego scenariusza wymagających zazwyczaj większej aktywności: zbieranie datków na tacę, przekazanie znaku pokoju czy przyjmowanie komunii świętej, ale tylko dlatego, że niektórzy poddają się lub włączają  świadomie w przeniesiony do teatru rytuał. Z jednej strony robią to, "puszczając do innych oko", że to przecież w końcu happening artystyczny, w którym bez żadnej dla siebie i innych moralnej szkody można wziąć udział, z drugiej nie można wykluczyć, że przyjęcie fałszywej, bo z rąk aktora  otrzymywanej komunii, jest gestem podkreślającym własne désintéressement dla religijnego rytuału.
   
Ale to właśnie, manifestacyjne współuczestnictwo niektórych widzów w grze Żmijewskiego jeszcze bardziej zdaje się podkreślać sztuczność całej  sytuacji. Żmijewski chce, by sztuka była równoprawnym partnerem w społecznym, politycznym dyskursie, chce by reakcja na jej postulaty była realna, niemalże natychmiastowa więc w kazaniu - jedynym odautorskim momencie odtwarzanej liturgii -  rzuca wprost oskarżenia wobec polskiego Kościoła i jego aktywności czy nadaktywności w sferze publicznej, demokratycznego państwa. Jednak wypowiadane z emfazą kazanie przez odgrywającego rolę kapłana Jana Peszka brzmi miejscami jak znany kabaretowy tekst, który celowo użwając ironii, groteski krytykuje skrajności i wyśmiewa niewygodne, dla wielu zdecydowanie démodé poglądy i zachowania niektórych polskich środowisk katolickich. Tekst podkręcony, aktorskim talentem Peszka, rozbawia więc publiczność, a próba budowania jakiegoś rodzaju świeckiego sacrum przez Żmijewskiego, mimo powrotu do tekstu liturgii, pryska jak mydlana bańka. Pozostaje tylko teatr.  

 

"Msza" Żmijewskiego nie porwała więc, a nawet znudziła. Artysta poza ironicznym kazaniem punktującym mniej lub bardziej prawdziwe grzechy polskiego Kościoła posługuje się nie swoim tekstem, wyrwanym na dodatek z jego naturalnego, mistycznego kontekstu. Więc to, co miało być  najmocniejszą stroną jego "Mszy", dosłowne odtworzenie rytuału, okazało się być stroną najsłabszą.

 

"Msza"  - koncepcja inscenizacji: Artur Żmijewski, Igor Stokfiszewski. Krakowskie Reminiscencje Teatralane. Narodowy Stary Teatr  12.10. 2014 r.


jdruzynska