I taki właśnie – dobry koncert, zniewalający, wciągający – miał miejsce w niedzielę na wawelskim dziedzińcu, na finał 18. Festiwalu „Wawel o zmierzchu”. Przed ogromną publicznością – około tysiąc pięćset osób – stanęło dwóch fantastycznych muzyków. Pierwszy, to dyrygent Łukasz Borowicz, na co dzień szef Orkiestry Filharmonii Poznańskiej i dyrektor muzyczny tej instytucji, a także I dyrygent gościnny Filharmonii Krakowskiej. Artysta, który nie ma sobie równych, bo skupia w sobie wiele doskonałych cech, m.in.: ma niezwykły talent muzyczny, wielkie umiejętności, wspaniałe doświadczenie, bo już czterdziestoparolatek i młodzieńczą werwę, bo jeszcze czterdziestoparolatek. A do tego jest wszechstronny, uważny i w dodatku jest erudytą muzycznym.
Drugi artysta, to młodszy o kilkanaście lat, trzydziestoletni Szymon Nehring, pianista nietuzinkowy, z pazurem, z niepokojem w duszy, który szuka w muzyce tego czegoś, który nicuje materiał muzyczny na drugą stronę i z wyświechtanych utworów, styranych grą przeciętniaków, buduje własną opowieść. To artysta, który został zwycięzcą, jako pierwszy Polak, XV Międzynarodowego Konkursu im. Artura Rubinsteina w Tel-Awiwie (2017) oraz finalistą XVII Międzynarodowego Konkursu Chopinowskiego w Warszawie (2015). A do tego jeszcze orkiestra CORDA Cracovia, dziecko festiwalowe, dawniej złożone ze studentów krakowskiej AM, dziś – bo minęło przecież 17 lat od pierwszej edycji festiwalu – już statecznych muzyków, czterdziestoletnich.
Program koncertu był romantyczny: Symfonia h-moll „Niedokończona” Schuberta i Koncert fortepianowy f-moll Chopina, według wydania drugi, choć powstał jako pierwszy. I gdzieś w głębi duszy urodziło się we mnie pytanie: czy jeszcze ten repertuar mnie wzruszy, wciągnie, zaskoczy. Czy słynne tematy, powszechnie znane, np. temat wiolonczel z symfonii Schuberta, czy Larghetto czyli środkowa część koncertu Chopina pisana w tonacji As-dur, będąca jednym z piękniejszych w historii muzyki wyznań miłości kompozytora, zdoła mnie jeszcze zainteresować. Tak na marginesie: tym Larghetto Chopin mówił „kocham Cię” Konstancji Gładkowskiej, mówił zjawiskowo ale nieskutecznie. Podobnie pięknie, ale w innym stylu i z lepszym skutkiem ponad 70 lat później Gustav Mahler wyznawał miłość Almie, swojej przyszłej żonie w V Symfonii, w części Adagietto.
Ten powszechnie znany repertuar mnie jednak zainteresował, bo muzycy mieli pomysł na te znane utwory: Łukasz Borowicz poprzedził dwuczęściową „Niedokończoną” Schuberta innym utworem tego twórcy: Uwerturą „Rozamunda, księżniczka Cypru”, nadając w ten sposób symfonii inne odniesienia i inny kształt. Ciekawe i zaskakujące to było doświadczenie. Zaś Szymon Nehring poprzedził prezentację Koncertu fortepianowego f-moll fortepianową Balladą F-dur, którą Chopin zadedykował innemu romantykowi: Robertowi Schumannowi. Ballada okazała się takim bardziej dojrzałym, intymnym wstępem do tego młodzieńczego koncertu.
Słuchanie i oglądanie Łukasza Borowicza i Szymona Nehringa, to była przyjemność. Dyrygent oddychał z solistą, patrzył na jego ręce, przewidując każdy dźwięk, każde rubato. Gdy po koncercie powiedziałam o tym Łukaszowi Borowiczowi, stwierdził, że nie mogło być inaczej bo gra jest niczym śpiew. Rzeczywiście, Chopin swoim uczniom mówił „śpiewajcie na fortepianie” i artyści na Dziedzińcu Arkadowym śpiewali dla publiczności. Tak dobrze, że ucichły nawet wawelskie czyżyki, pewnie wsłuchane w romantyczne frazy.
Przyjemnie też było posłuchać Szymona Nehringa, który niezwykle dojrzał przez ostatnie 10 lat. Co to jednak znaczy granie różnorodnego repertuaru, jak bardzo to rozwija! Teraz jego Chopin, jest inny, bardziej ludzki a przez to bardziej prawdziwy.
A potem to już była owacja na stojąco, bisy i toasty wzniesione winem, bo przecież Festiwal „Wawel o Zmierzchu” stał się pełnoletni! Brawo Zamek na Wawelu i Hubert Piątkowski, brawo Grupa Twórcza Castello i Małgorzata Janicka-Słysz oraz Krzysztof Sadłowski.