Bardzo smutne przedstawienie. Z powodów oczywistych: definitywnie ostatni tekst Mrożka, pożegnanie wielkiego artysty z twórczością. Więcej nie będzie.

Ale też sam tekst robi wrażenie jakiejś smutnej resztówki – ostatniej mobilizacji i ostatniego wysiłku, ostatnich tematów, niby wielkich, ale jakoś śmiesznie małych – cały Mrożek można by powiedzieć. Choć już nie tak celny, jak w swoich najlepszych tekstach, nie tak błyskotliwy, ledwo ironiczny. Ale przez tę swoją niedoskonałość, dotkliwy jakoś inaczej. Nie znajdą tu Państwo grozy i jasności ostatnich tekstów np. Miłosza – kiedy stary Poeta, pełen dla siebie okrucieństwa, przygląda się w zachwycie pięknym dziewczynom na lotnisku…

Bo rzecz jest, jak mówi jedna z postaci – o tajemnicach płci, o tajemnicach życia i śmierci. Cóż może być bardziej ostatecznego?

Na zorganizowanym przez tajemniczego Intendenta karnawałowym balu pojawiają się szatan i biskup, Adam i Ewa, tytułowa pierwsza żona Adama – demoniczna Lilith, a także Prometeusz i Goethe, groteskowy staruch, celebryta którego głównym tematem są problemy z „tymi sprawami” ( doskonały Krzysztof Jędrysek). Dziwaczne towarzystwo, które podejmuje dziwaczne, nie do końca klejące się rozmowy na tematy ostateczne. Jak to na balu, jest konwersacja, nie zawsze najwyższych lotów, są zmieniające się konstelacje damsko-męskie ( Ewa z szatanem, Adam ponownie z Lilith), jest wreszcie smutny, odizolowany od reszty stolik alkoholowy, gdzie nie mają dostępu ani miłość, ani ( tymczasowo) śmierć.

Powszechna opinia, na długo przed premierą nie zostawia na tekście „Karnawału…” suchej nitki. Trudno się z nią nie zgadzać, choć porównywanie tego dramatu do najsłynniejszych tekstów autora „Emigrantów” po prostu nie ma żadnego sensu. Na dodatek jest to tekst raczej krótki, lapidarny, niczym słynne mrożkowskie jednoaktówki, choć formalnie nie mający z nimi nic wspólnego.

Trudno odmówić reżyserii Bogdana Cioska pomysłowości i zaangażowania. Kiełkujące, słabo naszkicowane wątki wspomaga działaniami z pogranicza pantomimy, nawiązując może do pierwszych doświadczeń teatralnych Mrożka, przecież w teatrze lalek. Próbuje czytać „Karnawał…” Czechowem, na pewno ważnym także dla twórczości Mrożka. Nie kapituluje, bo wierzy w ten ostatni, bardzo niedoskonały tekst swojego mistrza.

Też chciałabym uwierzyć, ale łatwo nie jest. Po wyjściu z teatru pozostaje jednak rozczarowanie i niedosyt. A może jednak, przychodzi po chwili myśl, nie tylko samym tekstem jest to rozczarowanie – może marnością tych ostatnich tematów, fiaskiem wielkich projektów, rozpaczliwością trzymania się życia. Banalnością zła i nieobecnością dobra? Śmiesznością heroizmu, triumfem przeciętności?

A może Mrożek znowu z nas zakpił?