„Fuocoammare. Ogień na morzu”

Reż. Gianfranco Rosi

Prod. Włochy/Francja 2016

Dobrym przykładem na potwierdzenie tych spostrzeżeń jest twórczość Gianfranco Rosiego, włoskiego dokumentalisty-freelancera, urodzonego w Erytrei, wykształconego w Nowym Jorku, mieszkańca Rzymu i Istambułu, realizującego filmy w różnych zakątkach świata. Jego „Pokój 164. Spowiedź mordercy” (2010), filmowy wywiad z płatnym zabójcą pracującym na rzecz meksykańskiego kartelu narkotykowego, został uhonorowany prestiżową nagrodą FIPRESCI na festiwalu weneckim, gdzie jego następny dokument – „Rzymska aureola” (2013) – triumfował. Po Złotym Lwie przyszła kolej na Złotego Niedźwiedzia. Otrzymał go na tegorocznym Berlinale za „Fuocoammare. Ogień na morzu”.

Najnowszy film Rosiego powstał na Lampedusie, malutkiej wyspie leżącej pomiędzy Afryką i Europą, do której corocznie dobija ponad 150 tysięcy afrykańskich uchodźców (wielu nie dobija, tonąc podczas podróży prowizorycznymi, zdezelowanymi łódkami), szukających schronienia przed wojną i głodem. Włoski reżyser cierpliwym okiem swej kamery obserwuje uciekinierów i tych, którzy ratują im życie. Notuje sceny z życia codziennego, te wielkie, pełne dramatu i suspensu, i te małe – zwyczajne, niekiedy błahe. Jak w życiu.

„Czemu pan ich ratuje?” – pada pytanie do miejscowego lekarza. „Bo jestem lekarzem. I człowiekiem”. „Tak długo pan to już robi, że się pan w jakiś sposób uodpornił na te straszne sceny” – zauważa rozmówca. „Widziałem w wodzie nieżyjące dzieci, matki tonące w czasie porodu… Na to nie da się uodpornić… Trzeba ratować, kogo tylko się da”.

Krzysztof Kieślowski powiedział kiedyś, że filmy to „bajki o ludziach”. Ten film nie jest – niestety – „bajką”, ale jest o ludziach – tych, którzy potrzebują pomocy, oraz tych, którzy im ją niosą. Obejrzyjcie Państwo ten przejmujący, a zarazem piękny film i polećcie go innym. Ludziom.

 

 

 

 

 

Jerzy Armata