„El Club”

Reż. Pablo Larrain

Prod. Chile 2015

Akcja snutej powoli i jakby przyciszonym tonem opowieści rozgrywa się w małej miejscowości, gdzieś nad Pacyfikiem. W nadmorskim domu wiedzie tu swój samotniczy żywot czwórka księży i opiekująca się nimi siostra zakonna. Z dala od zgiełku i życiowych pokus. Bo właśnie pokusy, głownie seksualnej natury, a właściwie próby ich zaspokajania, przywiodły tutaj pensjonariuszy tego domu modlitwy i pokuty – jak sami go nazywają.

Pablo Larrain cierpliwym okiem swej kamery pokazuje ich życie codzienne rozpięte między posiłkami, spacerami a modlitwą. Jedyną rozrywką są zabawy z psem – bezpańskim chartem, który się kiedyś przyplątał – trenowanym do udziału w popularnych w okolicy gonitwach i odnoszącym w nich znaczne sukcesy, co przynosi lokatorom ośrodka również korzyści materialne.

Życie toczy się tu powoli, bez specjalnych wstrząsów. Oto pewnego dnia przywieziony zostaje nowy pensjonariusz. Napastowany przez niezbyt zrównoważonego psychicznie jednego z mieszkańców miasteczka popełnia samobójstwo. Do zbadania sprawy kuria przysyła ojca Garcię, rzutkiego, ale i bezwzględnego jezuitę. Rozpoczyna się śledztwo, którego celem wydaje się być niekoniecznie odkrycie prawdy…                       

„To opowieść o odkupieniu, pokucie i ofiarach” – wyznaje chilijski reżyser. Film Larraina otwiera cytat z Księgi Rodzaju: „Bóg, widząc, że światłość jest dobra, oddzielił ją od ciemności”. W jego opowieści to oddzielenie zaciera się. Rzeczywistość przedstawiona w pewnym przymgleniu, w którym dobro miesza się ze złem. I vice versa. Jak w życiu.

 

 

 

Jerzy Armata