„Była sobie dziewczynka”

Reż. Mark Monheim

Prod. Niemcy 2014

Bohaterką debiutanckiego filmu Monheima jest piętnastoletnia dziewczyna, zagorzała fanka Amy Winehouse, Kurta Cobaina oraz Jimiego Hendrixa (co dość dziwne, bo to raczej idol czasu jej rodziców, a nawet dziadków, ale – jak widać – „muzyka łączy pokolenia”), przechodząca czas „burzy i naporu” okresu dojrzewania (czyli „Sturm und Drang”, wszak film wyprodukowała kinematografia niemiecka), który skłania ją nawet do – nawiasem mówiąc, dość dowcipnej (wszak film jest komedią), na szczęście nieudanej – próby samobójczej. Z problematyką przemijania Charleen wydaje się być zresztą dość oswojona, dzięki mrocznej twórczości swych muzycznych idoli, a także… praktyce w zakładzie pogrzebowym. Teraz sytuacja jeszcze się komplikuje, bo prócz nadopiekuńczej mamy, niezbyt mądrej przyjaciółki, mało ciekawej klasy w życiu tytułowej „dziewczynki” pojawia się jeszcze ekscentryczny terapeuta. Na szczęście, na jej drodze staje także pewnego dnia Linus, chłopak równie mało przystosowany do otaczającej rzeczywistości jak Charleen.

„Pomysł był raczej prosty. Nastolatkowie nienawidzą swoich rodzin, swoich nudnych sąsiedztw, swoich nauczycieli, swoich żyć. Ale jest jedna rzecz, która jest gorsza niż zwyczajne dojrzewanie: jeśli spróbujesz się zabić – nieudanie – to będziesz musiał wrócić do domu. To założenie było punktem, w którym Charleen zaczyna swoją podróż, oraz rozpoczyna się film o życiu i śmierci, miłości i dobrej muzyce” – wyznaje Monheim, reżyser i współscenarzysta filmu.

Jego film bawi, wzrusza, ale i – dyskretnie – przekonuje, że nawet wtedy, kiedy nie wszystko układa się po naszej myśli, to – jak śpiewa Adam Nowak, lider zespołu Raz Dwa Trzy –„i tak warto żyć”.

„Była sobie dziewczynka” była ozdobą wielu festiwali filmowych, na jednym z nich nawet – w Gijón – okazała się najlepsza.

 

 

 

Jerzy Armata