Glenn Gould był geniuszem muzycznym, pianistą myślicielem, kompozytorem, który szydził z Mozarta i spierał się z Beethovenem, a kochał Schönberga czy Prokofiewa. Uważał, że muzykę się najpierw myśli, a dopiero potem wykonuje. Jednak najważniejszy dla niego w życiu był Bach. To interpretacje muzyki tego kompozytora uczyniły go nieśmiertelnym. - Kiedy ktoś wznosi się na takie wyżyny, oświetla nam drogę lepiej, niż ktokolwiek: wzbogaca naszą egzystencję o nowy wymiar – mówił skrzypek Yehudi Menuhin o Gouldzie. – Jeszcze wiele czasu nałożyć się musi na wiele miłości, aby prawdziwie doceniono geniusz Goulda.

Glenn Gould był oryginałem. Żył w nocy, spał w dzień. Swoim znajomym przez telefon czytał powieści albo śpiewał opery. Bał się kontaktów fizycznych, unikał ludzi, walczył z wirusami. Połykał tony lekarstw. Jadał niewiele, głównie sucharki. Nienawidził warzyw. Stronił od jakiegokolwiek ruchu fizycznego. Fascynowała go kultura wschodu. Kochał zwierzęta. Marzył nawet o założeniu azylu dla nich. Grał na giełdzie z dużym powodzeniem, zbijając niezły majątek. Obdarzony wielkim poczuciem humoru ciągle kwestionował tradycję, podważał autorytety i dogmaty a także potrafił godzić przeciwieństwa m.in.: wolność z dyscypliną, czy ekstazę z rozumem.

Wszystko zaczęło się 25 czerwca 1955 roku. Glenn Gould, młody, wówczas 23-letni pianista przyszedł do nowojorskiego studia wytwórni płytowej CBS Records w płaszczu berecie, szaliku i rękawiczkach. Pracownicy techniczni studia, zamarli w przerażeniu. Nagrywali już z niejednym dziwakiem, lecz to, co zobaczyli przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Na progu studia stał wysoki, szczupły chłopak, trzymający pod pachą oprócz teczki z nutami jeszcze stertę ręczników, dwie duże butelki wody mineralnej, paczkę sucharków, siateczkę małych flakoników z lekarstwami oraz specjalne składane krzesełko, jak się później okazało do fortepianu.

Ręczniki były potrzebne do wycierania rąk, które Gould miał zwyczaj moczyć w gorącej wodzie na dwadzieścia minut przed graniem. Zwyczaj „moczenia” stanie się później studyjnym rytuałem. Przed każdym nagraniem Gould będzie siedział nachylony nad miednicą, z rękami zanurzonymi w wodzie aż po łokcie, a wkoło niego zasiadać będą pracownicy studia by rozmawiać o muzyce, sztuce, ale także polityce i giełdzie.

Krzesło – małe, drewniane, stare, odrapane – okaże się niezbędnym przedmiotem do wszystkich nagrań. To ono budziło największe zdziwienie i ono było uważane za największą fanaberię Goulda. Miało regulowaną wysokość wszystkich czterech nóg. Glenn ustawiał jego kąt nachylenia przez dobrych kilkadziesiąt minut zanim zdecydował się usiąść i rozpocząć nagranie. Zresztą na nagraniach słychać skrzypienie tego krzesła, co początkowo było zmorą producentów płyty, a w końcu stało się znakiem firmowym pianisty.

Szybko stało się jasne, że w studio CBS dzieją się dziwne rzeczy. Pracownicy wytwórni, a także dziennikarze przychodzili popatrzeć jak Gould zgarbiony, na niskim skrzypiącym krzesełku, z kolanami pod brodą, z nosem niemal w klawiaturze, mrucząc, jęcząc i podśpiewując – co zostało zarejestrowane na płycie – pokonuje kolejne pasaże. Patrzyli z niedowierzaniem jak przesłuchując nagrania gestykuluje, dyryguje, śpiewa a nawet tańczy na bosaka.

Efektem nagrań był bestseller, płyta z „Wariacjami Golbergowskimi” Bacha, która rozpoczęła wielką karierę Goulda, pokazała go światu jako w pełni dojrzałego artystę, jednego z najlepszych pianistów. Mimo, że był wtedy tak młody. Tak na marginesie po „Wariacje Goldbergowskie” Gould sięgnął jeszcze raz. Zarejestrował je w 1981 roku. Płyta ukazała się rok później, w jego 50. urodziny.

Glenn Gould żył krótko.  Już w 1964 roku zrezygnował z koncertowania. Mówił, że bał się podróży samolotami, a poza tym nie znosił tłumów. Wielokrotnie powtarzał, że samotność to stan łaski i że samotność go zbudowała jako artystę. Działał w studiach nagraniowych i telewizyjnych, później we własnym studio pod Toronto. Pozostawił po sobie wiele nagrań, głównie Bacha. Jego interpretacje zrewolucjonizowały podejście do muzyki. W jego interpretacjach jest tak ogromna siła, że powstają fankluby pianisty, a na gouldowskich stronach internetowych, wyznawcy artysty prześcigają się w relacjonowaniu wrażeń wywołanych jego interpretacjami.

Na portalu You Tube można odnaleźć wiele nagrań Glenna Goulda. „Wariacje Goldbergowskie” z 1955 roku, o których pisałam powyżej, mają na You Tube blisko 8 mln odsłon. Na stronie glenngould.com zawieszone jest wiele filmów, w tym i ten „Glenn Gould off the record”, w którym można obejrzeć opowieść o tym słynnym pianiście, jego domu, rodzicach, środowisku. Wspaniałe są zdjęcia, dzięki którym widzimy jak np. wybiera do nagrania fortepian, albo ćwiczy Bacha u siebie w domu, siedząc przy fortepianie w szlafroku, zgarbiony, śpiewając poszczególne głosy. Przerywa, poprawia niektóre miejsca, wstaje i podchodzi do okna. Na podłodze leży pies, który znudzony ziewa. Choć fortepian nie jest może najlepszy, w tej muzyce istnieje jednak coś. Może to prawda, a może absolutna bezkompromisowość pianisty, który zmierza do sedna muzyki Bacha, nie zwracając uwagi na kamerę rejestrującą jego zachowania.

Powstało o pianiście wiele książek, ale najlepsza którą czytałam kilka razy to: „Glenn Gould czyli sztuka fugi” Stefana Riegera. Jest to w formie wielotematycznej fugi opowieść o pianiście i jego czasach. Genialna książka. W czym tkwi fenomen tego artysty zastanawia się autor tej pozycji i odpowiada: Glenn Gould był rodzajem grającego na fortepianie Jamesa Deana: niesłychanie przystojny, z rozwianą ciemną czupryną. Jednak, kiedy zrezygnował z koncertowania i zamknął się w studio, wydawało się, że jego czas minie. Ale nic z tego. Szybko stał się wielkim szamanem mediów, komunikatorem nie tylko względnie łatwego Bacha, ale także np. trudnego Schönberga. Gdyby Gould żył, byłby dziś wielkim guru w Internecie i oczarowałby cały świat. Życie i działalność Goulda jest zamkniętym dziełem sztuki. Może się okazać, że z XX wieku przetrwa tylko Gould”.