A jednak piosenki Lutosławskiego przetrwały i żyją swoim życiem. Początkowo rozproszone w różnych zbiorach zostały zebrane i wydane przez PWM w 2013 roku, w dwóch zeszytach jako piosenki taneczne i co pewien czas sięgają po nie różni artyści. Pamiętam dobrze sprzed paru lat wykonania Agaty Zubel, a kilka dni temu, 11 lipca, w ramach Festiwalu Muzyki Polskiej kilkanaście piosenek Derwida wykonała na scenie Teatru STU Elżbieta Szmytka. Partnerował jej mistrz akordeonu, będący jedną trzecią słynnego Motion Trio, lider i założyciel tego zespołu, także kompozytor i aranżer – Janusz Wojtarowicz. I ten charyzmatyczny muzyk, wielki oryginał, który grał całym sobą, skradł show śpiewaczce. Był to bardzo ciekawy koncert.

Ale zacznijmy od początku… Piosenki taneczne – a było ich 33 – Lutosławski komponował na zamówienie Polskiego Radia. Kilka z nich zyskało popularność, jak choćby „Nie oczekuję dziś nikogo” w wykonaniu Reny Rolskiej. Ta piosenka zwyciężyła w plebiscycie radiowym i otrzymała tytuł piosenki stycznia 1960 roku. Lutosławski pisał piosenki taneczne w rytmach modnego wówczas tanga, ale były też walce, walczyki czy fokstroty. Komponował je do różnych tekstów, autorstwa m.in. Jerzego Millera, Tadeusza Urgacza, Artura Międzyrzeckiego.

Charakter Lutosławskiego, który był szalenie dokładny, spowodował, że kompozytor nie potraktował piosenek jako chałturę. Podszedł to tego zadania całkowicie poważnie. Wymyślał linie melodyczne dość skomplikowane, co zapewne utrudniało życie wykonawcom, umieszczał też wewnątrz tkanki muzycznej cytaty, bawiąc się w ten sposób ze słuchaczami. Np. w piosence „Daleka podróż” można usłyszeć nawiązania, albo wręcz cytaty do poematu „Morze” Debussy’ego.

I właśnie to zawodowe podejście do tworzenia popularnych piosenek było i jest wyzwaniem wykonawczym. Piosenki Lutosławskiego-Derwida – które powstawały w latach 50. i 60. – wykonywali: Ludmiła Jakubczak, Regina Bielska, Irena Santor, Violetta Villas, Wiesława Drojecka, Kalina Jędrusik, Sława Przybylska, Halina Kunicka, Mieczysław Fogg, Rajmund Fleszar, Tadeusz Woźniakowski i Jerzy Michotek. A później np. Hanna Banaszak, Lora Szafran, Anna Maria Jopek czy Mieczysław Szcześniak. (Tak na marginesie większość z tych wykonawców, zwłaszcza tych dawniejszych nie znała prawdziwego nazwiska kompozytora).

Już plejada wymienionych gwiazd pokazuje, że są to ludzie estrady. Bo dla śpiewaków operowych piosenki Derwida niosą dodatkową trudność. Nie chodzi tu tylko o umiejętność używania mikrofonu, chodzi przede wszystkim o sposób wykonywania. Piosenka zaśpiewana operowym, ustawionym głosem, może nie brzmieć dobrze. Zwłaszcza gdy wzmocni się ten ustawiony głos mikrofonem. Można jednak zrezygnować z ustawionego głosu, ale trzeba pamiętać, aby nie mieszać tych różnych technik śpiewania. A to trudne zadanie.

Elżbietę Szmytkę, wspaniałą sopranistkę mieszkającą na stałe we Francji, absolwentkę lat 80. krakowskiej AM w klasie prof. Heleny Łazarskiej, wyjątkowo cenię. To świetna artystka, która ma na swoim koncie wiele sukcesów. Jako śpiewaczka operowa występowała m.in. w operach Berlina, Amsterdamu, Wiednia, Moskwy, czy słynnego Teatro Colon w Buenos Aires. Koncertowała też m.in. w Carnegie Hall w Nowym Jorku i Royal Albert Hall w Londynie. A nazwiska dyrygentów, z którymi współpracowała już mówią same za siebie: Claudio Abbado, Pierre Boulez, John Eliot Gardiner, Neville Marriner, Marc Minkowski, Simon Rattle.

A jednak koncert z piosenkami Derwida-Lutosławskiego wywołał u mnie smutek. Z jednej strony przed publicznością stanęła pełna uroku artystka, z piękną prezencją, cudowną dykcją, obdarzona wielką wrażliwością, artystka, która nie boi się uwodzić publiczności, będącej blisko na wyciągnięcie ręki. A z drugiej strony artystka, której zdarzało się mieszać w ramach jednego utworu techniki śpiewania: aktorski i operowy.

Dziś piosenki Derwida postrzegane są jako perełki gatunku, dlatego z przyjemnością ich posłuchałam i odnalazłam w nich Lutosławskiego liryka i marzyciela. Zabrzmiały m.in.: „Cyrk jedzie”, „Czarownica”, „Daleka podróż”, „Plamy na słońcu”, „Warszawski dorożkarz” czy „Złote pantofelki”. I z wielkim zachwytem patrzyłam też na zaangażowane Janusza Wojtarowicza, który grał całym ciałem, tworząc z akordeonem niezwykłą jedność. Podejrzewam, że to właśnie on był aranżerem tych utworów, które przecież znane są na głos z fortepianem.

Piosenki taneczne komponowane dla Polskiego Radia, to nie była jedyna mało znana twarz Lutosławskiego. Warto przypomnieć, że twórca ten komponował także dla teatru, pisał też muzykę radiową, ale wcześniej komponował pieśni masowe, co przyniosło mu sporą sławę w Związku Radzieckim. Ale to już inna historia!