Edytuj
share
Wyślij pączka do Afryki po raz szósty - apelują krakowscy misjonarze
W sercu Afryki pracuje 11 misjonarzy kapucynów z Krakowa. W Republice Środkowoafrykańskiej, trwa wojna, a misjonarze są często jedynymi obrońcami nękanych ludzi. Wokół misji gromadzą się uciekinierzy, przede wszystkim kobiety z dziećmi. W szkołach misjonarze mają pod opieką setki niedożywionych dzieci.
Równowartość jednego Twojego pączka (2 zł) to koszt wyżywienia afrykańskiego dziecka przez dwa dni - przypominają misjonarze z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów - Prowincji Krakowskiej - lubisz pączki? Podziel się nimi z dziećmi w Afryce. Kupując E-pączka na stronie pączek.kapucyni.pl pomagasz konkretnym osobom. Dzięki Tobie misjonarze nakarmią, wykształcą i otoczą opieką setki dzieci, wybudują szkoły, studnie i kaplice. Kupujesz pączki i rośnie Ci serce.
W tym roku kapucyni chcą zrealizować 13 projektów za 525 tys. zł. Jednym z nich jest leczenie kolejnych , pięciu osób niepełnosprawnych ruchowo - ofiar nadal trwajacej wojny w RŚA.
O projekcie pisze br. Robert Wieczorek, misjonarz z Zakonu Braci Mniejszych Kapucynów - Prowincji Krakowskiej, od 1994 r. na placówce w Republice Środkowoafrykańskiej.
Amida uczy się chodzić
Pierwszy raz zobaczyłem ją, kiedy pojechałem do Nzoro, żeby obejrzeć postępy w rozbudowie szkoły. Z początku pomyślałem, że jest karzełkiem – na krótkich nóżkach szła energicznie do swojej klasy, tak jak jej rówieśnicy. Później poznałem jej historię. W 2007 r. rządzący w Republice Środkowoafrykańskiej gen. Bozize zorganizował brutalną pacyfikację północno-zachodniej prowincji, objętej wówczas nową rebelią. Wysłani żołnierze stosowali odpowiedzialność zbiorową, najeżdżając kolejne wsie, paląc domy i strzelając do kogo popadnie. Amida była wtedy niemowlęciem. Matka, uciekając, przytroczyła ją kawałkiem płótna do pleców, ale w panice nie zauważyła, że dziecko wysunęło się i upadło na klepisko tuż obok ognia. Kiedy po jakimś czasie kobieta odkryła, co się stało, i wróciła do chaty, dziewczynka miała już nadpalone nóżki.
Uciekinierzy chronili się w tym czasie w buszu. Dopiero po tygodniu udało się rodzicom przedrzeć do Ndim, by szukać pomocy dla okaleczonej córeczki. Siostra-pielęgniarka, która ich przyjęła i od której usłyszałem tę historię, nie mogła zrobić nic więcej, jak tylko odjąć zwęglone i zainfekowane resztki stóp, żeby przynajmniej uratować życie dziecka. Dziewczynka nauczyła się chodzić na kolanach. Dziś ma 10 lat. Zdecydowaliśmy, że spróbujemy pomóc jej w zdobyciu protez.
Amida to jedna z osób, którym mogliśmy zaoferować leczenie dzięki akcji „Paczek dla Afryki”. W ramach niej zbierane są środki na rożne dzieła prowadzone przez braci kapucynów w RŚA i Czadzie. W ubiegłym roku zgłosiłem projekt pomocy osobom niepełnosprawnym z terenu mojej parafii. Ich sytuacja jest bowiem trudniejsza niż innych mieszkańców; wszyscy tu w jakiś sposób ucierpieli z powodu rebelii i wojen, ale niepełnosprawnym najtrudniej wrócić do normalnego życia. Po naradach i objechaniu wszystkich wiosek do programu zakwalifikowaliśmy 30 osób.
Może się wydawać, że to niewielka liczba. Ale sprawa nie jest taka prosta. Trzeba zapewnić transport chorych i ich opiekunów do Moundou w Czadzie, gdzie kapucyni prowadzą Dom Matki Bożej Pokoju. Jest to placówka wyspecjalizowana w leczeniu osób dotkniętych kalectwem, operacjach ortopedycznych, rehabilitacji oraz produkcji protez. W wielu wypadkach wiąże się to z podwójną podróżą: najpierw na konsultację wstępną, a potem na operację, którą można przeprowadzić tylko w czasie tzw. misji chirurgicznej (dwa razy w roku). Do tego dochodzi rekonwalescencja i rehabilitacja. Wszystko razem jest dość czasochłonne i sporo kosztuje. Sporo, oczywiście, jak na warunki afrykańskie, bo dla nas, Europejczyków, nie byłby to wielki wydatek. Rodzina chorego wpłaca symboliczny wkład – równowartość ok. 200 złotych. To ważne, bo taki wkład mobilizuje krewnych do współpracy. Resztę kosztów pokrywamy ze zbiórki.
Na początku chodziło o najprostszą pomoc – konsultację, rehabilitację, zdobycie kul czy aparatów ortopedycznych. Z czasem pojawiła się możliwość przeprowadzania operacji. Rosnąca sława ośrodka przyciągała uwagę osób kompetentnych i zamożnych, zarówno w samym Czadzie, jak i w Europie, gdzie Michel niestrudzenie szukał sponsorów. Liczby mówią same za siebie: w 1979 roku przeprowadzono 37 konsultacji, w latach 90. – średnio 600 konsultacji na rok i 70 operacji. Dziś liczba konsultowanych w ciągu roku sięga 2 tys., a operacji przeprowadza się blisko 200. Wykonują je lekarze-specjaliści z Francji lub Hiszpanii w ramach wspomnianych misji medycznych. W sumie przez prawie 40 lat działalności ośrodek pomógł ponad 30 tys. pacjentów, a w miejscowej manufakturze wytworzono ponad 11 tys. protez i aparatów oraz 6 tys. lasek i kul.
Sytuacja w Ndim jest obecnie bardzo trudna, ponieważ w okolicy znów pojawili się rebelianci. Zanim przyszli, na początku lipca ubiegłego roku udało mi się wyprawić do Moundou na konsultacje kolejnych pięć osób. Wśród nich Viki, dwudziestoletnią dziewczynę po polio, która wróciła półtora miesiąca później wyposażona w aparat usztywniający bezwładną nogę i teraz może samodzielnie przemieszczać się, pomagając sobie kulą. Po powrocie opowiedziała mi o swoich planach: chce nauczyć się krawiectwa i zacząć własną praktykę. Maszynę do szycia pożyczył jej wujek–katechista, ale jak tylko zarobi pierwsze pieniądze, postara się kupić własną.
W tej samej grupie do ośrodka w Moundou pojechała Amida. Razem z babcią, która się nią opiekuje, jest tam już od pięciu miesięcy, bo z powodu rebelii granicę między Czadem i RŚA zamknięto. Dziewczynka przeszła operację dostosowania kikutów do założenia protez, a teraz uczy się chodzić. Na zdjęciach, które dostałem, widać jej determinację. Pierwsze kroki na pewno sprawiają ból. Ale jest to ból, który przenika nadzieja. Dzięki ofiarom z „Pączka dla Afryki” kolejna osoba stanie na nogi.