O mamma mia!

Problemy z urzędami od początku miał kucharz, Bartolini Bartłomiej herbu Zielona Pietruszka, czyli jeden z bohaterów powieści o przygodach Baltazara Gąbki. "Kucharz oceniony został przez mojego ojca jako właściciel herbu Dwa Widelce i Udziec Barani. Cenzor odmówił herbu mięsnego i kazał ojcu zmienić herb na jarzynowy, bo w sklepach był wówczas pełno pietruszki. Nikt natomiast nie wiedział, jak wygląda udziec barani" - wspomina syn Stanisława Pagaczewskiego, Tomasz.

Także Mżawka, zanim został donosicielem i sługą króla Deszczowców, musiał tłumaczyć się przed cenzorem. "W tej książce wszystko musiało ociekać wodą i ten szpieg nazywał się pan Moczarek. Niestety ojciec nie wiedział, że rok wcześniej, w 1964, gen. Mieczysław Moczar otrzymał nominację na objęcie stanowiska ministra spraw wewnętrznych. Cenzurze zaczęło się to więc źle kojarzyć. Polecenie było jednoznaczne: Moczarek nie przejdzie, trzeba go zmienić!" - opowiada syn autora.

 

 

Autora też wzięto "pod lupę"

Sam Stanisław Pagaczewski jest sprawdzany przez Instytut Pamięci Narodowej. To standardowa procedura, gdy dana osoba ma zostać dodana do listy patronów miejskich ulic. "Kandydatura musi być sprawdzona, czy ta osoba nie była tajnym świadomym współpracownikiem Służb Bezpieczeństwa PRL" - tłumaczy w rozmowie z Radiem Kraków radny Dominik Jaśkowiec. Orzeczenie historyków najczęściej pozwala zamknąć wszelkie spekulacje. "Sprawdzamy to we wszystkich możliwych archiwach. Nie spodziewam się żadnych negatywnych informacji" - mówi Maciej Korkuć z IPN.

 

 

Czego cenzor nie zauważył?

Pewne rzeczy widać, gdy do powieści wrócimy po latach. "Byłem zauroczony opisem krainy Deszczowców. Ona była idealnie wpisana w opis totalitarnego państwa: inwigilacja, konieczność stosowania wybiegów, by przetrwać, zachować jakieś dokumenty. Dziwi i cieszy, że cenzorzy tego nie zauważyli" - dodaje Maciej Korkuć.

Nieskazitelność życiorysu Pagaczewskiego wydaje się być oczywista. Potrzebne jest jednak potwierdzenie urzędu. Mimo że minęło pół wieku, urzędy wciąż stoją "na straży". 

 

 

(Katarzyna Maciejczyk/ew)