Bała się iść. Bo pójdzie z prezentami, z pierogami, z opłatkiem, a może tam, w hospicjum, powiedzą jej, że niepotrzebnie cokolwiek przynosiła, więc będzie musiała z tym wszystkim wracać. Że dadzą jej może z pół godziny – wejdzie, uściska, zostawi, co ma zostawić (jeżeli pozwolą) i z powrotem do domu. Przecież wiadomo, że w hospicjum jest rygor, ludzie podłączeni do kroplówek, wyznaczone godziny na podawanie leków, mycie, sen. To gdzie będzie jej międzyczas?
Agata: - Zanim poszłam do taty, dzień przed Wigilią, rozmawiałam z pielęgniarkami, zapytałam, co mogę przynieść tacie, a czego nie. A one: „Wszystko pani może”.
„No drzwi się nie zamykają”
Od sześciu lat, w listopadzie, krakowskie Hospicjum im. św. Łazarza, ogłasza wyzwanie - ukrywa się pod hasłem #KolędadlaHospicjum (na końcu zmienia się tylko rok). Pomysł jest prosty - człowiek wybiera kolędę, nagrywa ją i wrzuca w media społecznościowe z hasztagiem #KolędadlaHospicjum. I dopisuje, kto ma być następny – kto zaśpiewa, nagra, nominuje innych.
Po raz pierwszy to wyzwanie hospicjum rzuciło w pandemii. Nikt wtedy chorych nie odwiedzał, wszystko było pozamykane, świat w maseczkach. A potem tak już zostało. Kolędowej akcji towarzyszy zbiórka, zawsze jest na co zbierać.
Renata Połomska (odpowiada w krakowskim hospicjum za kontakty z mediami): - Mieliśmy kolędę od muzyków z Filharmonii Krakowskiej, śpiewali dla nas naukowcy, lekarze, prawnicy, koła gospodyń wiejskich, dzieci z podstawówek, z liceów, przedszkolaki, strażacy. Nasi domownicy (mówimy „domownicy”, bo hospicjum to dom) nie mogą się tych kolęd doczekać. Ci, co mają komórki, patrzą w komórki i słuchają; ci, co nie mają, oglądają razem z nami. To ma wielkie, wielkie znaczenie. Bo jakiś wycinek świata myśli tylko o nich. Przez te kilka lat kolęd nazbierało się ponad 600 (a pieniędzy ponad 200 tysięcy złotych).
Więc zaczyna się od kolęd (można je nagrywać do 2 lutego), potem przychodzi święty Mikołaj z prezentami od ludzi (w sumie to wielu świętych). Nie z tymi drogimi, na które patrzy się chwilę, a potem szybko pakuje w elegancki papier. Ludzie, którzy przyjaźnią się z krakowskim hospicjum, najpierw zapytają, co przyda się najbardziej.
Kiedyś zadzwonił mężczyzna, też chciał wiedzieć, co potrzebne. Proszę pani, mówił, ale coś takiego wyjątkowego; no jasne, że pampersy są ważne, to można dać zawsze, na święta musi być coś ekstra. I takie było: razem z ludźmi z firmy, w której pracuje, kupił poszewki na jaśki (jaśki też), oczywiście ze świątecznym motywem. Potem wszyscy je prasowali - księgowa, szef, jeden, szef drugi, kadrowa.
Albo mężczyzna, który co miesiąc robi przelew dla hospicjum (zawsze coś wyszarpie z domowego budżetu). Przed świętami, kilka dni temu, zadzwonił i oznajmił, że od niego będzie choinka. Pojedzie i ją kupi, bo może gdzieś, na którymś oddziale nie ma akurat. I akurat na którymś rzeczywiście nie było.
Połomska: - Ludzie myślą, że święta w hospicjum są smutne. Nie, nie są. Oczywiście, że jest i śmierć, ale też mnóstwo życia, radości małych i dużych. Ciągle ktoś przychodzi – dzieciaki przynoszą stroiki, ktoś wpada z kartkami świątecznymi. Przychodzą kolędnicy, grają na gitarze, na skrzypcach, chór wpadnie, bracia kapucyni. No drzwi się nie zamykają.
Chyba może być jak w domu, prawda?
Do dużej sali przyjechali chorzy (na wózkach), albo doszli z balkonikami. Na stole psycholożki i fizjoterapeutki rozkładają gałązki, gąbki florystyczne, szyszki, i wszystko to, z czego można zrobić stroik.
Nie każdemu się chce robić - może właśnie się obudził, może jest zmęczony, może leki wyciszyły w sam raz i entuzjazm został w środku, nie wyszedł z człowieka. Ale pani Krysia akurat popędza. Ręce ma sprawne, to maluje po szyszkach białą farbą; dokładnie, bez pośpiechu. Nigdy na takie rzeczy czasu nie miała – dzieci były małe, potem wnuki się urodziły, zawsze ktoś czegoś chciał, zawsze było coś ważniejszego. Teraz czasu jest sporo, można siedzieć i kombinować, czym tę szyszkę przypiąć do gałązki.
Oddziały dekoruje personel, ale domownicy też coś dorzucą – przewiesić trzeba, tu ładniej będzie wyglądać; a tam znowu krzywo, choinka nie taka, za dużo lampek i w ogóle jakaś taka pstrokata, nie można było mniej tych ozdób? Bo w domu to się robiło tak i tak, „pani Aniu, pani Basiu, pani Anito, to chyba może być jak w domu, prawda?”.
Może być.
I jedzenie może być takie jak w domu.
Ewa, szefowa hospicyjnej kuchni: - Bo jak inaczej? Muszą być uszka, pierogi z kapustą i grzybami, musi być ryba smażona i gotowana (nie każdy zje smażoną), surówki muszą być, kompot z suszu. A weź zrób kilkaset pierogów, nie da się, jesteśmy we trzy w kuchni. Pierogi lepią uczniowie z gastronomika, który mamy po sąsiedzku, ciasta robią nowohuckie cukiernie. I powiem, pani, że produkty mamy najlepsze, od zaprzyjaźnionych dostawców. To zawsze jest prezent, oni nie chcą pieniędzy. W Wigilię najszybciej znika barszcz czerwony, nie wiem dlaczego. Ale nigdy niczego nie zabrakło i pewnie to jest ten wigilijny cud.
600 pierogów i 700 uszek to dużo, a domowników na oddziałach kilkudziesięciu, więc kto to zje?
Rodziny przychodzą na Wigilię. Tatuś zaprosi, mamusia przypomni, ciocia się uprze, że trzeba być. Więc są.
Robi się z tego całkiem duże spotkanie.
Ewa: - Wszyscy jesteśmy na tej Wigilii. Ci, którzy mają dyżur i ci, którzy nie mają też wpadają, chociaż na chwilę. Co roku tu jestem, muszę wszystkiego dopilnować, a potem tak mnie cieszy, tak bardzo cieszy, jak im wszystkim smakuje. Siedzimy dwie godziny, może dłużej, to się tak szybko nie kończy. My tu się nie spieszymy. Życzymy sobie tego samego, co rodzinie w domu, ale tu chyba bardziej spokoju ducha. Zdrowie już tak się nie przyda, jak właśnie to. Żeby potem sobie spokojnie odejść (wiadomo dokąd), bez strachu i paniki.
Czy babcia może sobie zrobić paznokcie?
Rodziny pytają: czy tata może zjeść sernik (no po prostu uwielbia)? Czy rybę smażoną mogę mu przynieść? Albo kapustę z grochem (bo przecież wzdęcia są potem, nie chcę żeby się męczył)? A czekoladki można? A sos grzybowy? Bo chyba nie robicie, a brat zawsze ziemniaki polewał sosem, wie pani, on by tak chciał jak w domu. A mówił coś o prezencie? Nie zapytam go wprost, bo mi chyba serce pęknie, ale może wam mówił?
Lekarze i pielęgniarki odpowiadają: cukier podskoczy, ale sobie poradzimy; ryba smażona, pewnie, byle nie przesadzać, no i ości, na ości trzeba uważać.
Ania (opiekunka): - Zawsze mówię, że jest tylko jeden prezent, ten najbardziej wyczekiwany: obecność. Chorzy czekają na tego syna, który jest gdzieś za oceanem i obiecał, że przyjedzie przed świętami; na tę córkę, z którą się pokłócili i trzeba wreszcie powiedzieć sobie, że to nie ma już żadnego znaczenia. Dajcie siebie – tak mówię.
Anita (opiekunka): - Przed świętami odchodzi więcej osób, ale też jest więcej tych, którzy chcą jeszcze doczekać. Mobilizują wszystkie siły, jak nigdy wcześniej. I często doczekują.
Barbara (pielęgniarka): - Jak jest na co, na kogo czekać, czekają. Tego nie wytłumaczy medycyna. Ale jeszcze są rozmowy z bliskimi, bo kiedyś trzeba powiedzieć te słowa. Żadne tam, że trzeba mieć nadzieję, nie naokoło, tylko wprost. Tak, tata umrze; tak, mama odchodzi. Trzeba nazwać to, czego nikt nie chce nazwać. Potem jest już prościej.
I jeszcze rodziny: czy babcia może sobie zrobić paznokcie (całe życie była taka elegancka)? Czy do dziadka może przyjść fryzjer, bo chciał dobrze wyglądać na święta? Żaden problem, zapraszamy fryzjera. Babcia ma jakiś ulubiony kolor lakieru?
Marzenia
Na Wigilię do hospicjum przychodzą też ci, których bliscy odeszli niedawno (a byli pod opieką hospicjum). Żałoba jeszcze w człowieku się nie rozpędziła, a za chwilę święta, na które nie mają siły, więc lepiej być tu, niż gdzie indziej. Mają w hospicjum psychologa i ludzi, którzy przez miesiąc (może dłużej, może krócej) byli z tatą, mamą, synem, córką (młodzi też są podopiecznymi hospicjum) – pielęgniarki, lekarzy, wolontariuszy.
Jolanta Stokłosa (prezes Towarzystwa Przyjaciół Chorych „Hospicjum im. św. Łazarza): - Chorzy, jak my wszyscy, mają marzenia i wolontariusze oraz pracownicy hospicjum starają się je spełnić. Ale żeby je spełniać, trzeba być razem z chorym, trzeba rozmawiać. Nie zawsze chory będzie dzielił się z nami wspomnieniami i marzeniami. Jeżeli nie ma ochoty na bliskość, jest czas na wspólne milczenie. Jakie marzenia spełniamy? Był u nas w hospicjum pan, złota rączka, który zabrał ze sobą narzędzia do podręcznych napraw. Naprawiał gniazdka, przykręcał obluzowane śruby. Inny chory, stolarz, zwierzył się wolontariuszowi, że chciałby jeszcze poczuć w ręce kawałek drzewa. I wolontariusze przygotowali deszczułki, on zrobił karmnik dla ptaków. Chorzy w hospicjum piszą wspomnienia i wiersze, malują obrazy, robią kartki świąteczne. Najważniejsze, żeby się dowiedzieć o czym marzą.
Prezes Stokłosa piecze na Wigilię chleb. Przynosi go potem do hospicjum. Chleb to długa historia: przez wiele lat piekła go pani Helena – przynosiła robotnikom budującym hospicjum. Kiedy umarła, w przepis wczytała się prezes Stokłosa. Na Wigilii chleb krąży od człowieka do człowieka, każdy odrywa ile chce. Jedni chcą opłatek, inni chleb.
Agata karmi tatę
Agata przyniosła tacie wszystko, co przygotowała w domu na Wigilię. Porozkładała na malutkim stoliczku pojemniki, karmiła tatę pierogami, barszczem z uszkami; powoli, cierpliwie, czule.
Agata: - Nie bardzo chciał już jeść, ale robił to dla mnie, wiem to. Zapytał, czy mam rybę smażoną. Miałam, ale chciałam, żeby było zdrowo; powiedziałam mu, że może lepiej taką na parze. On na to: „Wiesz, córcia, od smażonej ryby to już bardziej nie umrę”. Kochany tata, nic w życiu mnie tak nie rozbawiło.