Jakaś inwazja kretów tu jest - mówią mieszkańcy - w ogóle trawy nie widać, tylko same kopce, dawniej tylu kretów nie było. Trzeba wziąć grabki i rozgrabić, będzie świeża ziemia - uważają optymiści,niektórzy stwierdzają filozoficznie, że kretowiska były, są i będą, jak nas nie będzie, a realiści dodają, że "problemem" powinny się zająć służby miejskie...
Prądnik Czerwony to nie jedyne miejsce, gdzie można zobaczyć efekty kreciej roboty. Kretowiska są wszędzie - w miejskich parkach i przydomowych ogródkach, na krakowskich Błoniach i na wiślanych bulwarach.
Hubert Kacprzyk z krakowskiego Zarządu Zieleni Miejskiej przypomina, że kret jest gatunkiem chronionym i na terenach zarządzanych przez miasto nic zrobić nie można - najwyżej posprzątać i wyrównać kreci kopiec. Właściciele prywatnych działek mogą krety wyłapać i przenieść w inne miejsce, mogą stosować odstraszacze, albo przypomniec sobie metody babci, czyli wyłożyć czosnek, lub spleśniałą skórkę cytrusów. Podobno działa.
Elżbieta Wojciechowicz-Żytko z Uniwersytetu Rolniczego dodaje, że krety to bardzo pożyteczne zwierzątka, są owadożerne, polują na owady żerujące w glebie, czyli takie, które niszczą korzenie roślin, dlatego powinniśmy lubić krety. A ponieważ są chronionym gatunkiem, absolutnie nie można ich zabijać.
Inwazja kretów? Chyba po prostu wiosna...
Tomasz Bździkot/bp