W nowym spektaklu Michała Borczucha „Piramida zwierząt” powraca temat polskiej sztuki krytycznej lat 90. Twórca – po dwudziestu latach od debiutu w Starym Teatrze – sięga do historii pracowni Grzegorza Kowalskiego, miejsca narodzin nurtu, który w czasach bezcenzuralnego chaosu po transformacji odważnie rozbrajał społeczne tabu. Borczuch, wspólnie z dramaturgiem Mateuszem Górniakiem, wykorzystuje ten kontekst, by postawić współczesne pytania o rolę artysty i granice wolności twórczej.
Spektakl przywołuje atmosferę Kowalni: nieformalnej, pozbawionej programowych manifestów, za to otwartej na bezpośrednie konfrontowanie się z rzeczywistością. Pokazuje twórców tamtego czasu jako zwykłych ludzi, ale i artystycznych ryzykantów, którzy nie bali się mocnych gestów – jak słynna „Piramida zwierząt” Katarzyny Kozyry czy inne prace oskarżane o bluźnierstwo i przekraczanie norm.
Borczuch zestawia tamten okres z dzisiejszym światem sztuki, w którym – jak sugeruje – dominuje introspekcja, rynek i autocenzura, a dawna bezkompromisowość stała się rzadkością. Jednocześnie podkreśla, że współczesna wrażliwość nie pozwoliłaby już powtórzyć wielu ówczesnych gestów.
Przeczytaj recenzję Justyny Nowickiej
Najmocniej wybrzmiewa finałowa scena: prosta, symboliczna, mówiąca o wyobraźni i wyzwoleniu z ograniczeń. Spektakl zostawia widza z refleksją nad czasem, w którym – choć krótko – wierzono, że sztuka może realnie zmieniać świat. Borczuch i zespół NST przekładają na scenę zarówno energię tamtego pokolenia, jak i tęsknotę za światem, w którym sztuka naprawdę coś znaczy.