Jednak jak mówią uczestnicy, do dyktanda nie da się specjalnie przygotować. "Zrobiłem podstawowe minimum. Przeczytałem wiele razy poprzednie dyktanda. Zajęło mi to wiele czasu. Poziom był wysoki. Mam nadzieję na niższy w tym roku. Często piszę dyktanda z wnukiem. On jest w sąsiedniej sali, jest w piątej klasie. Piszemy codziennie od 4 lat po 11 słówek. Jestem na bieżąco. To moje trzecie albo czwarte podejście. Na 100% nie da się przygotować, ale warto czasem przewertować słownik ortograficzny" - podkreślają.

Łącznie nagrody zostaną wręczone w sześciu kategoriach, w tym w tej najważniejszej OPEN.

Tekst dyktanda Open:

A jednak się kręci

W Bibliotece Jagiellońskiej huczy od półtrzecia dnia. Kodeks Behema okazał się palimpsestem. Prześwietlenie rentgenem ujawniło wcześniejsze zapiski niejakiego Borzyma, syna Borzygniewa z Żębocina. Rzadkowłosy kustosz Jagiellonki, skądinąd megamiłośnik herbaty pu-erh, rhythm and bluesa i maine coonów, a sezonowo beaujolais nouveau, został z nagła ściągnięty z urlopu, który spędzał w gminie Morzeszczyn, nieopodal kociewskiego Rzeżęcina. W mig ustalono, że pod tekstami wilkierzy ukryty jest quasi-diariusz ze schyłku XV wieku. Naprędce udało się sczytać fragment:

„Zapisano 2 maja w roku Pańskim 1494.

Szedłem na Okół obstalować sgabello u snycerza Stwosza, tegoż, co na swą chlubę i w hołdzie Maryi Pannie ołtarz mariacki wyrzeźbił. Po drodzem [drodze-m] wstąpił do balwierza, słabowidzącego i lekko chorego pół-Niemca z Wittenbergi. Z niehamowaną admiracją przyjrzał się superkołtunowi, który imponująco wrzynał mi się w głąb skóry. „Oho! Przebiłeś acan w kołtuństwie Bożydara z Łobżenicy!” – wykrzyknął mistrz brzytwy, po czym zalecił, by dla rozkrzewienia hodowli nażąć pokrzywy żegawki, wyżąć jej pędy i do rzadkopłynnego ekstraktu dodać alasz, po krzcie anyżu, pierzgi i korzenia świerząbka, wszystko dobrze skłócić i wcierać w nakłuty kołtun. Ledwiem [Ledwie-m] stamtąd wyszedł, gdy znienacka z Bursy Ubogich wypadła horda zhasanych jak marchołty żaków, którzy wnet czmychnęli chyżo, wyczyniając arcyharce i hałasując co niemiara. Bodajby hultaje sczeźli!

Przy bramie Wiślnej dostrzegłem zacnego polihistora z rozwichrzonymi, tu i ówdzie posczepianymi przy użyciu żegadła puklami. Zahaczony przeze mnie imćpan Kopernik pochwalił się, że dzięki obrotowi Ziemi mógł sobie dziś, wpółleżąc na kopcu Krakusa, obejrzeć wschód Słońca [słońca] nad niby-kurhanem Wandy. Przeżegnawszy się, wycharczałem: „Druhu Mikołaju, bój się Boga! Ziemia snadź tkwi w bezruchu, boć inaczej przestwór mórz przelewać by się musiał, z czego wielki potop i pomór na ląd byłby sprowadzon”. Strzepnąłem jakąś borzewkę czy rzemlika z kołnierza i dalej jąłem wyłuszczać: „Gdyby Ziemia kręciła się w koło, wyskoczywszy wzwyż, nie opadłbyś na to samo miejsce, a idąc na wschód, powiedzmy do Homla, Mohylewa bądź abchaskiego Suchumi, ten sam dystans przemierzyłbyś wolniej niż w przeciwną stronę. Pomnij też na nieznużonego Atlasa, o którym to Hezjod w Teogonii rzecze. Jakżeby on pod czujnym spojrzeniem Hesperyd utrzymał sklepienie nieba, gdyby Ziemia wirowała jak wrzeciono i jeszcze wkoło Heliosa podróż odbywała? A i w Księdze Rodzaju Ziemia ani drgnie”. „Co to za hocki-klocki? Dajżeż waćpan pokój!”, odrzekł astronom i dworując sobie ze mnie, dorzucił: „Już przecie w Księdze henrykowskiej zapisano, co Ziemia rzekła do Słońca: - Daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”, po czym odszedł w stronę Akademii Krakowskiej, nucąc melodię Guillaume’a de Machaulta”.

Kustosz po tej lekturze miał miszmasz w głowie i trzy postanowienia: przyjrzeć się wahadłu Foucaulta na ulicy Grodzkiej i przebiegowi południka krakowskiego, a także zawnioskować o zmianę nazwy miasta na Kraków-Koperników, zwłaszcza że, nomen omen, akt lokacyjny spisano w Koperni. Przypadek?