To pierwszy w historii zaobserwowany obiekt międzygwiezdny. Wygląda inaczej niż większość planetoid i porusza się w w taki sposób, jakby został wypchnięty do naszego układu na skutek potężnego zderzenia. Naukowcy sprawdzają więc, czy nie wysyła sygnałów radiowych - czyli, czy nie jest statkiem obcej cywilizacji.
Co więcej podobną historię w książce "Opowieści o Pilocie Pirxie" opisał kilkadziesiąt lat temu Stanisław Lem. Czy kolejny scenariusz genialnego pisarza się sprawdzi?
Wojciech Zemek, który był sekretarzem Lema przypomina, że w opowieściach o pilocie Pirxie tylko raz dochodzi do kontaktu z obcą cywilizacją, Rakieta jest w złym stanie technicznym, więc wiemy tylko, że coś przeleciało, jakiś tajemniczy obiekt, najprawdopodobniej bez istot żywych, może stworzony przez wymarłe cywilizacje. Człowiek został stworzony nie po to, żeby miliony lat świetlnych badać kosmos i obserwować otoczenie swojej planety, to jest inna skala. Ewolucja nas po to ukształtowała, żebyśmy w miarę sprawnie potrafili uniknąć zagrożenia w trawiastych sawannach. Może dlatego nie potrafimy do dziś złapać sygnałów.
Była taka anegdota o Stanisławie Lemie - chodził markotny po mieszkaniu i żona pyta dlaczego jest taki smutny. - Bo obawiam się, że jesteśmy sami we Wszechświecie - odpowiedział Lem.
Obiekt jest bardzo ciekawy, zmienia jasność w bardzo dużym zakresie a to sugeruje, że może być mocno rozciągnięty. Co równie ciekawe - obiekt nie obraca się wokół jednej osi, tylko koziołkuje. Nigdy nie mieliśmy w Układzie Słonecznym przybysza z gwiazd, więc nic dziwnego, że takie spekulacje się pojawiły a nawet jeśli jest to znikome prawdopodobieństwo, to żal byłoby nie sprawdzić. Gdyby tak było, to wywróciłoby to nasze rozumienie świata mówi Piotr Guzik z Obserwatorium Astronomicznego UJ.
A może cała ta historia to po prostu element promocji wchodzącego dziś do kin filmu - "Gwiezdne Wojny - Ostatni Jedi "...
Katarzyna Maciejczyk/bp