Kora uwielbiała Helladę, a szczególnie właśnie Kretę-zwłaszcza w maju.

A na cmentarzu towarzyszył Jej ten utwór:

Erik Satie-Gnossiennes. Cykl fortepianowy o niezwykłej nazwie. Neologizm kompozytora-po polsku mógłby brzmieć "Gnozjenki".

Tytuł z wieloma asocjacjami.

Pierwsza odsyła do gnozy. Satie przez kilka lat odwiedzał różokrzyżowców, w końcu zerwał z sektą i w roku 1892 założył swój własny kościół o nazwie: „Egłise metropolitarne d'Art de Jesus Conducteur”, którego był jedynym wyznawcą i kapłanem. Skłaniał się ku mistycyzmowi i jednocześnie uwielbiał kabarety na Montmartrze. Ten dualizm słychać w muzyce.

Druga wiedzie nas na Kretę. Są to czasy działań Evansa w Knossos i serii odkryć archeologicznych, które przyniosły wręcz modę na kulturę minojską i mit o Tezeuszu i Ariadnie. Knossos-to po łacinie Gnossus- (tak jest np. w "Eneidzie"). Można żartobliwie powiedzieć, że snująca się linia melodyczna zdająca się nie mieć początku i końca jest nicią Ariadny.

My zaś jako Tezeusze zagubieni w labiryncie szarej codzienności zostaniemy wyswobodzeni dzięki owej nici-MUZYCE .