Oficjalne komunikaty, które powinny paść ze strony władz państwowych, były zbyt późne, niepełne, dawały przestrzeń do spekulacji - ocenia Urszula Podraza doradczymi do spraw komunikacji
"Wystarczy popatrzeć na linię czasu. Przed godziną 16 doszło do zdarzenia. Pierwszy oficjalny komunikat został opublikowany po godzinie 22. To jest 6 godzin. Dzisiaj, w czasach kiedy mamy media społecznościowe na wyciągniecie ręki, to jest epoka. Tym bardziej że przed polskim oficjalnym komunikatem pojawiły się doniesienia z zagranicznych rządów. Szefowie państw sąsiadujących z nami, szefowa Unii Europejskiej, prezydent Stanów Zjednoczonych, Departament Obrony, Pentagon - wszystkie te instytucje już wcześniej mówiły jasno i wyraźnie: doszło do ataku rakietowego" - mówi Podraza.
To zdanie podziela Agnieszka Całek z Instytutu Dziennikarstwa, Mediów i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie.
"Wcześniej już w mediach społecznościowych wrzało, już sobie ludzie rozsyłali różne informacje. Część z tych informacji niepotwierdzonych, bardzo wiele na podstawie różnych spekulacji i to takich,  powiedziałabym, internetowych ekspertów" - komentuje Całek.
Sprawa obnażyła też brak profesjonalizmu niektórych mediów, przyznaje Podraza. Wielkie agencje prasowe jak Bloomberg czy Asosiated Press powoływały się w swoich depeszach na nieoficjalne wypowiedzi anonimowych agentów wywiadu.
Pozostaje więc zasadne pytanie - jak chronić się przed dezinformacją? Zasadniczo należy zachować spokój, czekać na oficjalne, potwierdzone informacje, weryfikować w kilku niepowołujących się na siebie źródłach sensacyjne doniesienia.