Większośc filmów, które zobaczyłam, to te, które były już od jakiegoś czasu w repertuarze kinowym, więc udało mi się obejrzeć je w warunkach luksusowych, jak na prywatnych pokazach, bo na sali było kilka osób.
Niestety coś mnie podkusiło, żeby zamiast odczekać tydzień, lub dwa, zobaczyć również te filmy, które właśnie weszły na ekrany. Szybko tego pożałowałam, bo oprócz osób, które poszły na film, spora grupa poszła do kina. Kiedyś określenie: iść na film, czy: iść do kina, znaczyło całkiem coś innego. Dziś ci, którzy idą do kina to ludzie, którzy uważają, że skoro zapłacili, to wszystko im wolno. A co? Otóż jest kilka podgrup:
Spóżnialscy. Chcą ominąć reklamy, ale trudno ich czas wyliczyć, więc wchodzą stadami, lub pojedynczo, nawet gdy seans się rozpoczął. Depczą po nogach, zasłaniają, oświetlają sobie drogę telefonami komórkowymi. Okazuje się, że pomylili rzędy, więc wracają depcząc, zasłaniając i świecąc. Ci kulturalniejsi, szeptem scenicznym, który słychać w całej sali, powtarzają: przepraszam, przepraszam, przepraszam... No i pierwsze dialogi diabli wzięli.
Emocjonalni. Przesadnie reagują na to, co dzieje sie na ekranie. Śmieją się jeszcze długo po tym, jak inni przestali, albo wydobywają z siebie ogłuszający rechot w najmniej spodziewanych momentach. Podczas smutnych scen zanoszą się tłumionym szlochem, długo później i głośno smarkając nos.
Komentatorzy. Niektórzy dzielą się uwagami z osobą towarzyszącą, inni ze sobą, jeszcze inni z bohaterami filmu. " no uważaj, jest za tobą!", " ale głupek, no coś podobnego". Albo zachowują się jakby przyszli do kina z osobą niewidomą: "dnieje", "idzie ulicą" itd...
Znudzeni. Z uporem maniaka odbierają i piszą smsy, sprawdzaja pocztę i konto na fb.Poświata bijąca z telefonu im nie przeszkadza, innym tak.
Wygłodniali. Przez cały seans zachowują się tak, jakby nie jedli od tygodnia. Chrupią popcorn, siorbią różne napoje, szeleszczą papierkami od cukierków.
Pomijam osoby na bakier z higieną. Największym horrorem jest oczywiście obecność kogoś, kto łączy większość opisanych specjalności...

Taki egzemplarz trafił mi się w ostatnią sobotę. Film dobry, wchodzi na ekrany, więc sala pełna.
Spóźnił się, taszczy największy kubeł popcornu i butlę coli. Z przerażeniem widzę, że zmierza w stronę miejsca obok mnie. Seans się rozpoczął. - Jakie pani ma miejsce? - pyta głośno, przydeptując mi stopę i wysypując na kolana trochę popcornu. Odpowiadam szeptem, ale nie słyszy, albo nie dowierza, więc świeci komórką. Po chwili siada i zaczyna konsumpcję.
Sięga do kubełka - szur, wkłada popcorn do ust - chrup, przełyka - mlask, popija colą - siorb i na koniec wydaje dziwny odgłos - ghrrr, jakby mu coś utkwiło w gardle. I tak przez część seansu: szur, chrup, mlask, siorb, ghrr. Patrzę z niepokojem na ogromny kubeł kinowej przekąski, bo nie trzeba dużej wyobraźni, żeby przewidzieć finał szybkiego jedzenia i obfitego popijania gazowanym napojem. Przeczucie mnie niestety nie zawodzi.
Nie znoszę zapachu popcornu, ale w wersji lekko przetrawionej, ten zapach okazuje się znacznie gorszy. Na koniec, jakby jeszcze było mało, człowiek kładzie sobie nogę na kolanie, podsuwając mi pod nos stopę, obutą w przechodzony trampek.
Pamiętacie Państwo restauracyjne sale, czy przedziały w pociągu dla niepalących? Może by tak wprowadzić w kinach sale dla niejedzących? Bilet może być droższy.
